Piłka nożna widziała już wiele, ale żeby po meczu postawić na nogi niemal całą dyplomację? A tak właśnie stało się po barażowym dwumeczu między Francją a Irlandią w eliminacjach do mistrzostwa świata w RPA. Tę historię pamięta każdy kibic. W pierwszym meczu w Dublinie Francuzi zgodnie z planem wygrali 1:0 po bramce Nicolasa Anelki. Rewanż na Stade de France okazał się jednak wieczorem cudów. Stan barażu jeszcze w pierwszej połowie wyrównał Robbie Keane doprowadzając do dogrywki. Rywalizację w 103 min. zabiło jednak perfidne zagranie ręką Thierry'ego Henry'ego, który dzięki swojemu cwaniactwu mógł dograć piłkę Wiliamowi Gallasowi, co umożliwiło mu z kolei zdobycie gola na wagę awansu. „Złotą rączkę” — jak prześmiewczo pisała francuska prasa — widział każdy na stadionie. Każdy oprócz szwedzkiego sędziego Martina Hanssona. Oczywiście nie wiadomo, czy gdyby bramka nie padła, Irlandia i tak by awansowała. Ale w obliczu rzutów karnych każdy jest równy.  
Po przeprosinach Henry'ego, który nazajutrz do wszystkiego się przyznał, i głośnych nawoływań do powtórzenia rewanżu, skandal rozlał się znacznie dalej.

Inicjatywę powtórki meczu na prezydencie Francji Nicolasie Sarkozym próbował wymusić nawet ówczesny szef irlandzkiego rządu Brian Cowen. Sarkozy odpowiedział jedynie, że jest mu bardzo przykro i żal mu Irlandczyków, ale nie może wchodzić w buty piłkarskich działaczy. Francuscy socjaliści grzmieli z kolei, że doszło do „incydentu etycznego”. „Francja – Irlandia konflikt na szczycie” — pisał centroprawicowy dziennik „Le Figaro”. Skandal w końcu ucichł, ale ponownie wybuchł po kilku latach, kiedy na jaw zaczęły wychodzić szwindle w FIFA. Z jednej z szaf z hukiem wypadł trup w postaci 5 mln euro, jakie światowa federacja miała zapłacić irlandzkiemu związkowi piłkarskiemu za zaprzestanie składania kolejnych protestów po feralnym meczu z Francją.


Na szczęście na dramaturgię baraży potrafi też jeszcze wpływać czysty sport. „Czy wystarczy nam zaliczka 2:0? Będzie tak można powiedzieć dopiero po drugim meczu, bo kiedy przychodzisz do apteki, sprzedawca zabiera ci receptę. I po pewnym czasie trzeba myśleć o nowej recepcie” — mówił obrazowo przed rewanżem z Francją selekcjoner kadry Ukrainy Mychajło Fomenko. Stawką były bilety na MŚ w Brazylii.
Ukraińcom tej recepty jednak zabrakło, chociaż sytuację wyjściową mieli wyborną: w Kijowie wygrali niespodziewanie 2:0. Ale Francuzi straty odrobili już po 34. minutach za sprawą Mamadou Sakho i Karima Benzemy. W końcówce Ukraińcom ostatni gwóźdź do trumny wbił ponownie Sakho, który miał wyjątkowy dzień - do dziś były to jego jedyne gole w reprezentacji. I uratowały wówczas twarz Les Bleus. Dla Ukraińców tamten wypuszczony mundial z rąk wciąż jest jedną z największych piłkarskich traum ostatnich lat.

O ile teoretycznie dużo słabsze reprezentacje często latami marzą, aby do baraży w ogóle dotrzeć, o tyle potęgi wolą unikać ich jak ognia. Bo w decydującym dwumeczu na wszystkim zaważyć może dyspozycja dnia, pojedynczy błąd. A baraże lubią niespodzianki. O krok od takiej była m.in. Islandia, która w fazie play-off do MŚ 2014 walczyła z faworyzowaną Chorwacją. Po pierwszym, bezbramkowym meczu wydawało się, że sensacja wisi w powietrzu. Chorwaci wątpliwości rozwiali dopiero w drugim spotkaniu, które wygrali dwiema bramkami. Spacerku więc nie mieli.

Baraż, którego wynik najtrudniej racjonalnie wyjaśnić, został jednak rozegrany przy okazji eliminacji do Euro 2004 w Portugalii. Jesienią 2003 r. los połączył mocną jak nigdy Turcję z Łotwą, dla której sam udział w tej fazie stanowił już niezwykłe osiągnięcie. Nad Bosforem wynik był już znany: awans jest w kieszeni. Trudno było się nawet Turkom dziwić, przecież zaledwie rok wcześniej zdobyli brązowy medal na mundialu w Korei i Japonii, a w drużynie wciąż grały gwiazdy pokroju Hakana Sukura czy Rustu Recbera. Spokoju nie zmącił im nawet przegrany pierwszy mecz na Łotwie po golu Marisa Verpakovskisa. Kiedy w rewanżu, po 64. minutach Turcja prowadziła w Stambule już 2:0 po golach Sukura i Mansiza, spokój zamienił się w sielankę. Przecież taki scenariusz był jedynym słusznym. Boiskowa logika legła jednak w gruzach już dwie minuty później, kiedy bramkę kontaktową zdobył Juris Laizans (rok wcześniej w Warszawie to on pogrążył swoim golem reprezentację Polski kierowaną przez Zbigniewa Bońka). Chociaż ten wynik dawał już awans Łotyszom, ci widząc zdruzgotanych gospodarzy, chwilę przed końcem meczu zdołali nawet wyrównać po strzale będącego na fali Verpakovskisa, wtedy piłkarza nic nie znaczącego Skonto Ryga. Chociaż pół roku później w Portugalii Łotysze Europy nie podbili, to do dziś tamtą drużynę wspomina się jako najlepszą w historii tego ubogiego piłkarsko kraju.
Co nas czeka tym razem?

Pary barażowe do Euro 2016:
• 12.11, Norwegia - Węgry (Oslo, 20.45, rewanż 15.11. w Budapeszcie)
• 13.11, Bośnia i Hercegowina - Irlandia (Zenica. 20.45, rewanż 16.11. w Dublinie)
• 14.11, Ukraina - Słowenia (Lwów, 18.00, rewanż 17.11. w Mariborze)
• 14.11, Szwecja - Dania (Solna, 20.45, rewanż 17.11. w Kopenhadze)
Transmisje w Polsacie Sport.