Zmarł Jerzy Sadek, piłkarz ŁKS. W drugiej połowie lat 60. był w trójce najlepszych napastników w Polsce, razem z Włodzimierzem Lubańskim z Górnika Zabrze i Janem Liberdą z Polonii Bytom. Miał 73 lata.

Tylko dziewięciu polskich piłkarzy wbiło bramkę Anglikom. Sadek rozpoczyna tę listę. Na początku roku 1966 Polska grała na stadionie Evertonu i, ku powszechnemu zaskoczeniu, zremisowała 1:1. To był pierwszy mecz obydwu reprezentacji, w terminie korzystnym dla gospodarzy. Anglicy w styczniu normalnie grali i myśleli o mistrzostwach świata na swoich boiskach a Polacy leczyli jeszcze kaca po sylwestrze. No i jakimś cudem zremisowaliśmy a strzelec bramki Jerzy Sadek otrzymał propozycję gry w Evertonie, nazywanym wtedy „Bankiem Anglii”.

Oczywiście nie mógł przyjąć tej oferty, ponieważ jako zawodnik 24-letni nie otrzymałby zgody polskich władz na wyjazd. Wrócił więc do Łodzi, gdzie przez siedem lat gnębił wszystkich bramkarzy i obrońców przeciwników ŁKS. Stał się jedną z najpopularniejszych postaci w mieście. Strzelał gole na zawołanie, był przy tym wysoki, przystojny, nigdy się nie garbił. Elegancki na boisku i na ulicy. Widzew błąkał się wtedy po trzecioligowych klepiskach województwa, ŁKS nie miał konkurencji. Łodzianie nie byli podzieleni na stronników tego klubu i Widzewa tak jak dziś więc Sadek stanowił wspólne dobro. Mógł kupować nieosiągalne towary bez kolejki. Mówiono, że gdyby na Piotrkowskiej przejechał skrzyżowanie na czerwonym świetle to milicjant jeszcze by mu zasalutował. Zwłaszcza po wygranym meczu. Tyle, że wtedy piłkarz chyba nie miał samochodu.

Pochodził z Radomska, do Łodzi przyjechał w roku 1962, kiedy miał 20 lat. Najpierw zwrócił na niego uwagę Widzew, ale ŁKS go przebił. W reprezentacyjnym debiucie strzelił bramkę Szkocji na Hampden Park i od razu przeszedł do legendy. Mówiono, że silny wolej Sadka rozerwał siatkę. W rzeczywistości niewłaściwie przymocowano ją do podłoża i po strzale piłka potoczyła się za bramkę. Potem był wspomniany gol w Liverpoolu wreszcie rzut karny w legendarnym meczu z Brazylią na Stadionie Dziesięciolecia w roku 1968.

Dla reprezentacji zdobył 6 goli w 18 meczach. Dla ŁKS 69 w 213. Kiedy w październiku roku 1966 w ŁKS debiutował Kazimierz Deyna (a tydzień później był już na Łazienkowskiej), do drużyny wprowadzał go właśnie Sadek. Na zdjęciu ŁKS sprzed tego meczu Sadek i Deyna klęczą obok siebie. W tamtych latach piłkarze ustawiali się do fotografii według zasady: stoi bramkarz, obrońcy i pomocnicy a klęczy piątka napastników.

Sadek był bodaj drugim Polakiem, który zagrał w lidze holenderskiej (po Januszu Kowaliku). Dano mu zgodę na wyjazd kiedy miał 31 lat. Niecałe trzy sezony spędził w Haarlemie i Sparcie Rotterdam.

Nie znaliśmy się osobiście a przynajmniej nie tak, jak bym chciał. Oglądałem go z trybun a spotkałem latem 1968 roku w Spale, tuż po wspomnianym meczu z Brazylią, kiedy był już sławny. Piłkarze ŁKS trenowali akurat na jakimś niepełnowymiarowym boisku nad Pilicą. Podawałem im piłkę wpadającą w pomidory a za którymś razem, chcąc zrobić wrażenie, wykonałem tzw. nożyce Pelego. Sadek popatrzył i powiedział: jak tak będziesz upadał, to sobie rękę złamiesz albo plecy odbijesz.

Miał rację, prawie wykrakał.

Niedawno powstała połowa nowego stadionu ŁKS. Jest piękny, ale ma tylko jedną trybunę. Kiedy już kiedyś będzie cały, ma otrzymać imię. Może przedwojennej legendy ŁKS Władysława Króla, a może Jerzego Sadka.