Łukasz Kozłowski: Desperacja emerytalna

Obniżenie wieku emerytalnego jest jedną z najgorszych decyzji, jakie mógł podjąć polski parlament. Obecnym i przyszłym pokoleniom Polaków przyjdzie za nią zapłacić wysoką cenę.

Aktualizacja: 16.12.2016 07:08 Publikacja: 15.12.2016 18:30

Łukasz Kozłowski

Łukasz Kozłowski

Foto: materiały prasowe

Treść opublikowanego niedawno projektu rządowego przeglądu systemu emerytalnego pokazuje, w jaki sposób władze publiczne będą próbowały poradzić sobie z problemami, które same właśnie tworzą. Przedstawione rekomendacje są bowiem wyrazem desperacji i bezradności wobec opłakanych skutków, jakie przyniesie cofnięcie reformy z 2012 r.

Ich wcielenie w życie nie uratuje naszego systemu emerytalnego przed dryfem w kierunku dominacji świadczeń na minimalnym poziomie. Zamiast tego doprowadzi do dalszego zubożenia emerytów. Ograniczy też wartościowy wkład w tworzenie naszego dochodu narodowego tych pracowników, którzy przekroczyli wiek emerytalny.

Typowym podejściem polskiego państwa do rozwiązywania problemów społecznych jest wysyłanie ludzi na rentę lub wcześniejszą emeryturę. Tak czyniono już w latach 90. minionego wieku, w odpowiedzi na przybierające znaczne rozmiary bezrobocie. Zapewniając narażonym na pozostanie bez pracy osobom skromny, ale jednocześnie pewny dochód, oczywiście łagodzi się potencjalne napięcia, ale kosztem zdecydowanie przedwczesnego wypchnięcia ich z rynku pracy.

Praca jest natomiast jednym z fundamentalnych źródeł dobrobytu. Nawet kraje bardzo zasobne w kapitał, do których Polska niestety się nie zalicza, zawdzięczają swój wysoki poziom zamożności również temu, że potrafią skutecznie zaangażować znaczną część swego społeczeństwa w produktywną aktywność zawodową. Trudno będzie nam doganiać Zachód w sytuacji, gdy obecnie pracuje jedynie ok. 42,3 proc. mieszkańców Polski, czyli na każde 100 pracujących osób przypada 136 niepracujących – i to pomimo faktu, iż nadal pozostajemy jednym z młodszych społeczeństw Europy.

Kosztowny gest rządu

Obniżenie wieku emerytalnego z pewnością nie pomoże poprawić tego stanu. Szacuje się, że na skutek wprowadzenia w życie tych dodatkowych zmian w IV kwartale przyszłego roku nawet dodatkowe 300 tys. osób nabędzie z tego tytułu prawo do emerytury. W warunkach roku 2018 doprowadzi to do wzrostu deficytu finansów publicznych liczonego zgodnie z unijnymi standardami o niemal 13 mld zł, a na początku przyszłej dekady już o prawie 20 mld zł rocznie.

To wprawdzie mniej niż np. koszt programu Rodzina 500+, ale w warunkach napiętego do granic możliwości budżetu oraz widma powrotu procedury nadmiernego deficytu (z najnowszej prognozy Komisji Europejskiej wynika, że w 2018 r. deficyt przekroczy 3 proc. PKB) jest to kwota trudna do udźwignięcia. Nie wspominając już o tym, że przyspieszony za sprawą zmian w emeryturach spadek liczby pracujących poważnie zagraża realizacji strategii na rzecz odpowiedzialnego rozwoju, w której słusznie wśród pułapek mogących zablokować dalszy rozwój Polski wymienia się pułapkę demograficzną.

Łatwo zatem zrozumieć, dlaczego rządzący nie chcą, by Polacy korzystali z tworzonej im możliwości przechodzenia na emeryturę w wieku 60 lat w przypadku kobiet oraz 65 lat w odniesieniu do mężczyzn. Stąd biorą się pomysły na rozwiązania zniechęcające ich do podejmowania takiej decyzji. I tak – ZUS w przygotowanej przez siebie białej księdze zarekomendował, by wysokość emerytury była ustalana tylko raz w życiu. Oznacza to, że emeryci, którzy zdecydowaliby się na powrót do pracy, zostaliby pozbawieni możliwości wypracowania wyższej emerytury. Nie wspomniano przy tym o zwolnieniu ich z obowiązku opłacania składki emerytalno-rentowej, co oznaczałoby, że w takim przypadku przybrałaby ona de facto formę dodatkowego podatku. Trudno wyobrazić sobie, by w takich warunkach wielu emerytów decydowało się na wznowienie aktywności zawodowej. Zostaliby oni w ten sposób pozbawieni jakiejkolwiek możliwości wpływania na własną sytuację materialną poprzez swoje indywidualne starania. Zamiast tego musieliby oni całkowicie zdać się na łaskę i niełaskę instytucji państwa, co w efekcie oznaczać będzie dalsze nasilenie społecznej presji na jeszcze wyższy poziom waloryzacji świadczeń – trudny do udźwignięcia dla systemu, z którego coraz więcej osób pobiera świadczenia, a do którego coraz mniej wpłaca składki.

Ograniczenie pracy emeryta

Innym pomysłem na zniechęcenie ubezpieczonych do korzystania z obniżonego wieku emerytalnego – w tym przypadku płynącym ze strony Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej – są ograniczenia w łączeniu pracy zarobkowej z pobieraniem emerytury. Obecnie takie obostrzenia dotyczą jedynie tych osób, które pobierają świadczenie, mimo że nie osiągnęły jeszcze powszechnego wieku emerytalnego.

Zgodnie z przedstawioną propozycją, restrykcje te miałyby obejmować nie tylko wspomnianą – stosunkowo nieliczną – grupę, lecz wszystkich emerytów. Co więcej, limity osiąganego dochodu, po przekroczeniu których nastąpiłoby obniżenie emerytury lub całkowite jej zawieszenie, miałyby zostać określone kwotowo na stałym poziomie, nie podlegającym waloryzacji. W konsekwencji wraz z upływem czasu coraz większa część emerytów traciłaby możliwość dorabiania.

Sensowność takiego rozwiązania czasami uzasadnia się stwierdzeniem: niech praca będzie pracą, a emerytura emeryturą. Pamiętajmy jednak o tym, że w ramach systemu zdefiniowanej składki, świadczenie wyliczone w aktuarialnie uczciwy sposób po osiągnięciu ustalonego wieku powinno się po prostu ubezpieczonemu należeć.

Tworząc dodatkowe przeszkody, nie tyle zachęcamy ich do dłuższej aktywności zawodowej, co zniechęcamy do kontynuowania jej na różne możliwe sposoby i z różnym natężeniem po osiągnięciu wieku emerytalnego. Tym samym rezygnujemy z tworzonego przez nich produktu w gospodarce oraz płaconych podatków i składek, a także odmawiamy tym ludziom prawa do brania spraw we własne ręce i uzupełniania często niskich wypłacanych im świadczeń dodatkowymi dochodami z pracy. W kontekście tak daleko idących ograniczeń uprawnień emerytów, jakie są rekomendowane przez instytucje publiczne, deklaracje zgodnie z którymi za sprawą obniżenia wieku emerytalnego zostałaby przywrócona Polakom wolność decydowania o swoim losie, zaczynają brzmieć jak ponury żart.

Oskładkować wszystko, co się rusza

Ministerstwo Rodziny ma jeszcze inną receptę na ratowanie systemu emerytalnego w obliczu nieuchronnego pogarszania się jego kondycji po obniżce wieku emerytalnego. Jest ona następująca: oskładkować wszystko, co się rusza.

Jeszcze rok temu, kiedy wiceminister Marcin Zieleniecki na łamach „Rzeczpospolitej" wyraził taką sugestię, rząd natychmiast stanowczo zdystansował się od tej wypowiedzi. Obecnie ten pogląd przesiąknął do mających bardziej oficjalny charakter dokumentów ministerstwa związanych z przeglądem emerytalnym. Jedyne, co się zmieniło przez ten czas, to perspektywy budżetowe na nadchodzące lata, co zdaje się świadczyć o czysto fiskalnej motywacji kryjącej się za zmianą nastawienia resortu do tej kwestii. Wyższe wpływy ze składek oznaczają niższą kwotę dotacji do FUS, a to z kolei przekłada się na ograniczenie deficytu finansów publicznych.

Oczywiście argumentem oficjalnie stojącym za oskładkowaniem umów o dzieło jest ich wyższa konkurencyjność kosztowa względem umów o pracę oraz związane z tym zastępowanie etatów tego rodzaju kontraktami cywilnoprawnymi. Takie praktyki należy jednak eliminować poprzez skuteczne egzekwowanie istniejących przepisów prawa pracy, które są w tym zakresie bardzo jasne, a nie zastępowanie inspektorów Państwowej Inspekcji Pracy inspektorami ZUS. Nie wspominając już o tym, że po oskładkowaniu konkurencyjność kosztowa kontraktów cywilnoprawnych się utrzyma, choćby ze względu na korzystniejsze zasady określania kosztów uzyskania przychodu przy wyliczaniu podatku dochodowego oraz niższe wydatki administracyjne związane z ich obsługą.

System represji doskonałej

Oskładkowanie wszystkich możliwych tytułów do ubezpieczenia społecznego oznacza ponadto, że np. nawet wysoko wynagradzani pracownicy etatowi będą musieli płacić dodatkowo pełną składkę jako przedsiębiorcy, gdyby zdecydowali się na łączenie pracy na etacie z prowadzeniem działalności gospodarczej. Dodając do tego proponowane przez ZUS zniesienie limitu 2,5-krotności przeciętnego wynagrodzenia wraz z wprowadzeniem zasady, że składka płacona od wyższej podstawy przyjmuje charakter podatku, mielibyśmy do czynienia z systemem parafiskalnej represji doskonałej, który zrywając z wszelkim pozorem oferowania czegoś w zamian, pochłaniałby bez ograniczeń znaczną część dochodów zatrudnionych.

W odniesieniu do osób zarabiających poniżej 2,5-krotności średniej krajowej można oczywiście przekonywać, że wyższa kwota płaconych składek zwiększa poziom ich bezpieczeństwa socjalnego w przyszłości, choćby ze względu na pełną kumulację tytułów do ubezpieczenia. Nie powinniśmy się jednak łudzić, że sensem proponowanych działań jest przede wszystkim troska o przyszłe emerytury, a nie o maksymalizację bieżących wpływów do systemu w obliczu oczekiwanego szokowego wzrostu liczby świadczeniobiorców po obniżeniu wieku emerytalnego.

Większe składki dziś, większe zobowiązania jutro

Proponowane zmiany oczywiście poprawiałyby bezpieczeństwo ubezpieczonych, ale na papierze. Więcej wpłaconych składek dzisiaj oznacza bowiem większe zobowiązania systemu jutro. Zobowiązań, z których coraz trudniej będzie się wywiązywać z uwagi na malejącą liczbę ludności w wieku pracującym oraz rosnącą liczbę emerytów.

Każdy, kto obiecuje wyższe emerytury dzięki zwiększeniu sumy zobowiązań systemu, powinien w wiarygodny sposób pokazać, iż sektor finansów publicznych będzie w stanie je udźwignąć, gdy w końcu przyjdzie moment na to, by się z nich wywiązać.

Ucierpią studenci i uczniowie

Ponieważ Ministerstwo Rodziny w swoich rekomendacjach nie bierze jeńców, rykoszetem mogą zostać uderzeni również studenci i uczniowie, którzy obecnie do ukończenia 26 lat są – jako zleceniobiorcy – zwolnieni z obowiązku płacenia składek. Resort zaleca bowiem „rozważenie celowości dalszego utrzymywania" tego wyłączenia. Nikt chyba nie wierzy, że w tym okresie życia wypracowuje się znaczną część przyszłej emerytury. Jedyną więc rzeczą, jaką można byłoby osiągnąć dzięki tej zmianie, jest dalsze ograniczenie szans młodych ludzi na zdobycie doświadczeń zawodowych jeszcze przed zakończeniem studiów.

Kuracja równie zła jak choroba

Obecny przegląd emerytalny będzie ostatnim. Jak wynika bowiem z przepisów ustawy obniżającej wiek emerytalny, nie będzie już się ich więcej wykonywać. Całą sytuację można więc opisać w następujący sposób: lekarz diagnozuje gorączkę, po czym zaleca kurację równie złą jak sama choroba, a następnie tłucze termometr.

Na szczęście jest jeszcze szansa, by to zmienić. Rząd nie przyjął do tej pory ostatecznego dokumentu, a inne resorty mają szansę na przedstawienie swojej opinii na jego temat. Co więcej, nawet Ministerstwo Rodziny zaczęło dystansować się od części swoich własnych, najbardziej radykalnych, propozycji. Zamiast „zachęcać" ubezpieczonych do dłuższej pracy poprzez pozbawianie ich kolejnych praw, lepiej postawić na edukację i uświadamianie zasad, na podstawie których działa nasz system. A najlepiej – odstąpić od realizacji złego pomysłu, jakim jest skrócenie wieku emerytalnego.

Autor jest ekspertem Pracodawców RP oraz członkiem rady nadzorczej ZUS

Treść opublikowanego niedawno projektu rządowego przeglądu systemu emerytalnego pokazuje, w jaki sposób władze publiczne będą próbowały poradzić sobie z problemami, które same właśnie tworzą. Przedstawione rekomendacje są bowiem wyrazem desperacji i bezradności wobec opłakanych skutków, jakie przyniesie cofnięcie reformy z 2012 r.

Ich wcielenie w życie nie uratuje naszego systemu emerytalnego przed dryfem w kierunku dominacji świadczeń na minimalnym poziomie. Zamiast tego doprowadzi do dalszego zubożenia emerytów. Ograniczy też wartościowy wkład w tworzenie naszego dochodu narodowego tych pracowników, którzy przekroczyli wiek emerytalny.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację