Ponad dwa lata obóz prawicy prowadził ostrą, miejscami agresywną kampanię przeciwko sądownictwu. Wszyscy pamiętają billboardy Polskiej Fundacji Narodowej, które łopatologicznie tłumaczyły, jak zepsute jest środowisko sędziowskie i jak radykalnych zmian wymaga. Szczególne miejsce w tej retoryce zajmował SN, który należało „oczyścić" z komunistycznych sędziów. Powtarzali to Jarosław Kaczyński, prezydent i premier.
Twardy elektorat prawicy został w ten sposób wielokrotnie utwierdzony, że zmiany są niezbędne, a kierunek jeden: ani kroku wstecz.
Nie dziwi więc, że dla niego wycofanie się przez PiS z części zmian w SN, w tym uznanie „wyklętej" prof. Małgorzaty Gersdorf ponownie za pierwszego prezesa, może być nie tylko niezrozumiałe, ale wręcz szokujące. Pokazuje to sondaż publikowany w „Rzeczpospolitej".
Przywrócenie kilkunastu sędziów, w tym starego prezesa, zmienia w praktyce niewiele, bo mają wpływ jedynie na wycinek prawnej rzeczywistości w Polsce. Za to w warstwie politycznej ciężar jest ogromny, wyborcy mogą je uznać za słabość czy wręcz klęskę w starciu z „nadzwyczajną kastą". Z drugiej strony krok ten nie jest wyjściem w stronę elektoratu centrum, bo ten oczekuje większych ustępstw i łagodniejszej polityki wobec sądów, cała sytuacja raczej nie przysporzy partii władzy poparcia.
Zatem politycznie ta decyzja nie zadowoliła nikogo, a sam PiS wpadł w pułapkę. Pokazał bowiem, że jest skłonny do ustępstw, a polityka „ani kroku w tył" to żaden dogmat. A lista żądań przeciwników politycznych jest długa: Krajowa Rada Sądownictwa, prezesi sądów powszechnych czy Trybunał Konstytucyjny. Będą się o to upominać zachęceni ustępstwami wobec SN.