Maciej Piróg: Rollercoaster w zdrowiu nie wyjdzie na zdrowie

W ochronie zdrowia, jak nigdzie indziej, sprawdzają się słowa: zmiana jest dobra, jeśli jest… dobra. Niestety, proponowane przez ministra zdrowia zmiany nie spełniają tego warunku. Nie tylko nie są dobre. Są złe, a nawet bardzo złe.

Aktualizacja: 21.11.2016 06:41 Publikacja: 20.11.2016 21:08

Maciej Piróg

Maciej Piróg

Foto: Rzeczpospolita, Robert Gardziński

Gdy późną jesienią 2015 roku dr Konstanty Radziwiłł obejmował urząd ministra zdrowia w rządzie Beaty Szydło, cieszył się ogromnym zaufaniem środowiska – nie tylko tego najbliższego, lekarskiego. Można zaryzykować stwierdzenie, że znakomita większość osób związanych zawodowo z ochroną zdrowia życzyła dobrze nowemu ministrowi i szczerze mu kibicowała. Konstantemu Radziwiłłowi niewątpliwie pomagał fakt, że niemal wszyscy inni kandydaci Prawa i Sprawiedliwości na to stanowisko budzili znacznie więcej obaw. Nowy minister, były prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, wieloletni działacz samorządu lekarskiego i zdeklarowany zwolennik nie tyle wolnego rynku, ile zdrowego rozsądku w ochronie zdrowia – nawet jeśli w trakcie kampanii wyborczej poczynił pewne koncesje na rzecz polityki – wydawał się najbezpieczniejszym wyborem.

W dodatku nowy minister deklarował dialog i wolę współpracy. Od słów szybko przeszedł do czynów, powołując liczne zespoły, które miały wypracować kierunek systemowych zmian. Jednak jeszcze szybciej okazało się, że w najważniejszych kwestiach decyzje już zapadły, a rezultaty prac poszczególnych zespołów będą brane pod uwagę wtedy, gdy odpowiadają założonym przez resort kierunkom zmian. Kierunkom, które dziś budzą niepokój, a gdy zaczną być realizowane, mogą doprowadzić do zapaści i paraliżu poszczególnych segmentów systemu ochrony zdrowia.

Zweryfikowane obietnice

Myśląc o zapowiadanych przez ministra zdrowia reformach, nie możemy zapominać o punkcie wyjścia – diagnozie, jaką Prawo i Sprawiedliwość stawiało odnośnie do ochrony zdrowia podczas kampanii wyborczej. Głównym problemem, zdaniem polityków będących wówczas w opozycji, było niedofinansowanie systemu ochrony zdrowia. PiS niejednokrotnie postulował natychmiastowe zwiększenie wydatków publicznych na zdrowie do 6–6,5 proc. PKB. Niestety, przedwyborcze obietnice zostały szybko zweryfikowane przez polityczny realizm: już w exposé premier Beaty Szydło zabrakło jakichkolwiek konkretów odnośnie do zwiększania wydatków publicznych na ochronę zdrowia. To był pierwszy, ale niejedyny sygnał, że dla Prawa i Sprawiedliwości ochrona zdrowia nie jest obszarem priorytetowym.

Konstanty Radziwiłł, również jako minister, mówił o niedofinansowaniu systemu, szacując deficyt na około 25–30 mld zł. Trudno sobie wyobrazić, by finanse publiczne stać było na jednorazowy wysiłek znalezienia w budżecie takiej kwoty. Dlatego zespół ds. zmian systemowych, który przez kilka miesięcy przygotowywał rekomendacje dla ministra zdrowia, postulował, by zwiększanie środków publicznych do 6,5 proc. PKB rozłożyć na pięć lat – do roku 2022. Takie tempo oznaczałoby, że do systemu co roku wpłynie kilka miliardów złotych więcej. Akurat tyle, ile potrzeba na sfinansowanie podjętych wobec pracowników zobowiązań (by wymienić tylko podwyżki dla pielęgniarek, narzucone szpitalom przez resort zdrowia w 2015 roku) czy zapewnienie finansowania większej liczby świadczeń, by zredukować kolejki oczekujących w najbardziej newralgicznych obszarach. Zwiększanie finansowania w tym tempie nie oznaczałoby rewolucyjnej poprawy sytuacji w systemie ochrony zdrowia, ale zapobiegłoby jego dalszej degradacji i narastaniu problemów.

Szybko się okazało, że ten realistyczny i umiarkowanie ambitny scenariusz również nie może liczyć na realizację. Konstanty Radziwiłł, prezentując latem założenia swojej reformy, ujawnił, że zaproponował rządowi „mapę drogową" dojścia do poziomu 6 proc. PKB wydawanych na ochronę zdrowia w ciągu dziesięciu lat, co nie gwarantuje nawet utrzymania obecnego – dalekiego od doskonałości – standardu opieki zdrowotnej nad populacją.

Deficyt kadr

Trzeba przy tym zauważyć, że przynajmniej część planów Konstantego Radziwiłła – na przykład sieć szpitali czy głęboka reforma podstawowej opieki zdrowotnej – wymaga potężnej osłony finansowej. Mówił o tym wprost podczas XII Forum Rynku Zdrowia Andrzej Jacyna, prezes Narodowego Funduszu Zdrowia, który najlepiej – jako praktyk, zarządzający instytucją płatnika – potrafi ocenić koszty wprowadzania proponowanych przez ministerstwo rozwiązań. Prezes Jacyna nie ograniczył się jednak do wyrażenia opinii, że pieniądze są na ten cel potrzebne, ale przyznał to, co wszyscy wiemy – że ich nie ma i nie będzie.

System ochrony zdrowia już raz przeżył rewolucyjną zmianę, dla której nie zagwarantowano odpowiedniego finansowania: gdy w 1999 roku powszechne ubezpieczenie zdrowotne zastąpiło budżetowy system finansowania, składka zdrowotna została ustalona na poziomie 7,5 proc. – zamiast zakładanych 11 proc. Dramatycznie niski budżet, jakimi dysponowały kasy chorych – nieco ponad 20 mld zł – natychmiast przełożył się na dramatyczny wzrost negatywnych skutków zmian organizacyjnych w systemie. W obecnej ekipie ministerialnej nie brakuje ludzi, którzy muszą dobrze pamiętać, czym kończy się brak osłony finansowej dla wprowadzanych zmian. Można byłoby mieć nadzieję, że obecny minister i jego współpracownicy wyciągną wnioski z błędów poprzedników.

Tym bardziej że niedostatek finansów jest może najważniejszym, ale niejedynym problemem, z jakim mierzy się system ochrony zdrowia. Ściśle z nim powiązany jest deficyt kadr medycznych, w tym lekarzy i pielęgniarek. Nie jest to nowe zjawisko, a raczej proces – zmiany demograficzne nie omijają zawodów medycznych i z roku na rok staje się coraz bardziej jasne, że w perspektywie dekady, może kilkunastu lat grozi nam realna katastrofa. Już w tej chwili liczba zarówno lekarzy, jak i przede wszystkim pielęgniarek w stosunku do liczby mieszkańców jest zatrważająco niska – najniższa w Unii Europejskiej.

Minister Konstanty Radziwiłł, ignorując głosy płynące m.in. ze strony organizacji pracodawców, stawia na inny scenariusz: kompletna przebudowa systemu ma być receptą na wszystkie jego niedomagania. Tak, nikt nie przeczy, że obecny system wymaga zmian. W zmieniającej się rzeczywistości restrukturyzacja jest naturalną potrzebą. Jednak zmian dokonywać trzeba w sposób ewolucyjny. Udoskonalać, nie burzyć. Przebudowywać, nie rujnować.

Destrukcyjny pomysł

Narodowa Służba Zdrowia i zmiana sposobu gromadzenia środków na ochronę zdrowia – propozycje Konstantego Radziwiłła – to pomysł dla systemu ochrony zdrowia potencjalnie destrukcyjny. Przede wszystkim dlatego, że jego pierwszym skutkiem może być, i z dużym prawdopodobieństwem będzie, zmniejszenie środków finansowych przeznaczanych na ochronę zdrowia. Ale niebezpieczeństwo nie tkwi tylko w tym, że na zdrowie będziemy wydawać mniej – albo co najwyżej tyle samo (przy rosnących potrzebach!) – pieniędzy.

Minister zdrowia forsuje własną koncepcję zmian. Można powiedzieć – ma do tego prawo, skoro Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory. Partia ma w Sejmie taką przewagę, że przegłosować może dosłownie wszystko. Trudno nie przywołać tu powiedzenia Władysława Bartoszewskiego: „Prawda leży tam, gdzie leży". Niekoniecznie pośrodku i niekoniecznie tam, gdzie jest większość. Podobnie jest z racją – za którą przemawia doświadczenie. Sejm może uchwalić każdą ustawę, prezydent może ją podpisać, ale to nie zmieni ani na jotę tego, co w systemie jest najważniejsze – sytuacji pacjenta. Jeśli instytucje i podmioty systemu będą zmuszone zajmować się same sobą, czyli rozwiązywaniem problemów, jakich dostarczy nowa reforma, albo raczej rewolucja, pacjent zostanie w systemie sam. Nie pomoże mu „koordynowana opieka zdrowotna", jeśli pozostanie ona martwym zapisem. A pozostanie, jeśli zostanie wdrożona w szybkim tempie, bez pilotażu i wyciągnięcia wniosków – na podstawie których dopiero można napisać sensowny projekt zmian przepisów.

Pacjent zostanie sam w systemie, który w sposób gwałtowny zmienia wektor – od systemu zorientowanego na konkurencję i jakość do systemu ogólnie formułowanych gwarancji państwa dla dostępności do podstawowych świadczeń zdrowotnych. W tej chwili nie wiadomo zresztą, czy chodzi bardziej o ideową (ideologiczną?) niechęć do sektora prywatnego, o czym mogłyby świadczyć choćby wykluczenie podmiotów prywatnych ze świadczeń ratownictwa medycznego czy dyskryminacja prywatnych świadczeniodawców w zakresie szpitalnictwa i ambulatoryjnej opieki specjalistycznej, czy też może – paradoksalnie – o otwarcie systemu na rozwiązania stricte rynkowe, na przykład możliwość dopłacania przez pacjentów do świadczeń ponadstandardowych. Wypowiedzi poszczególnych członków kierownictwa resortu nie dają w tej sprawie jednoznacznej i jasnej odpowiedzi.

Autor jest doradcą zarządu Konfederacji Lewiatan

Gdy późną jesienią 2015 roku dr Konstanty Radziwiłł obejmował urząd ministra zdrowia w rządzie Beaty Szydło, cieszył się ogromnym zaufaniem środowiska – nie tylko tego najbliższego, lekarskiego. Można zaryzykować stwierdzenie, że znakomita większość osób związanych zawodowo z ochroną zdrowia życzyła dobrze nowemu ministrowi i szczerze mu kibicowała. Konstantemu Radziwiłłowi niewątpliwie pomagał fakt, że niemal wszyscy inni kandydaci Prawa i Sprawiedliwości na to stanowisko budzili znacznie więcej obaw. Nowy minister, były prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, wieloletni działacz samorządu lekarskiego i zdeklarowany zwolennik nie tyle wolnego rynku, ile zdrowego rozsądku w ochronie zdrowia – nawet jeśli w trakcie kampanii wyborczej poczynił pewne koncesje na rzecz polityki – wydawał się najbezpieczniejszym wyborem.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację