Vaduz jest maleńkie, ale i księstwo Liechtensteinu jest wielkości chustki do nosa. Cała populacja to jedyne 40 tysięcy obywateli. Z armii zrezygnowano tu już w 1868 roku. Programowy pacyfizm uznano bowiem nie tylko za jedynie logiczny, ale i słuszny ekonomicznie. Jest za to policja. Cały jej zasób personalny to 160 funkcjonariuszy, dzielnie rozwiązujących kwestie ruchu granicznego, skomplikowane sprawy kryminalne i jeszcze trudniejsze zagadnienia ruchu drogowego.

Kto rządzi Liechtensteinem? Jaśnie oświecony książę, ale wspólnie z dwudziestopięcioosobowym parlamentem i pięcioosobowym rządem. O tym, jak zgodna jest ta współpraca, świadczy liczba sesji parlamentarnych: aż dziesięć w ciągu roku. W maleńkim centrum Vaduz, tuż przy najśmieszniejszej fontannie świata, stoi zresztą gmach parlamentu, wielkości prowincjonalnego kina, jakby drewniana kopia naszego Sejmu w skali 1/20. Obok muzeum narodowe z eleganckimi kolekcjami, skarbiec, w którym trzyma się regalia, a nad tą „dzielnicą rządową", na stumetrowej skale wisi rezydencja rodziny panującej, majestatyczny (choć niewielki) średniowieczny zamek. Jedną z granic państwa (i miasta) jest szumiący Ren, drugą – rozpoznawalna tylko dla mieszkańców Liechtensteinu zawiła kreska na mapie górskich szczytów. Przy ulicach Vaduz pasą się barany z malowanymi grzbietami, lokalna gorzelnia wygląda jak alpejska stodoła, winnice książęce obejmują areał niespełna czterech hektarów, a z górą tysiąc metrów wyżej, w kurorcie Malbun, jest 26 kilometrów tras narciarskich. To portret najbogatszego kawałka Europy. A Pekin?

Starego Pekinu już nie ma. Rowery, o których jeszcze niedawno śpiewała Katie Melua, wyparowały. Zastąpiła je apokaliptyczna armia samochodów wszelkich marek i miliony elektrycznych skuterów. Władze stolicy Chin burzą właśnie całe kwartały bloków, na których miejscu powstają centra handlowe i pięciogwiazdkowe hotele. Salon firmy Louis Vuitton w Pekinie wygląda jak dom handlowy Smyk po liftingu. W salonach Porsche, Lamborghini, Bentleya czy Rolls Royce'a pysznią się dziesiątki błyszczących aut. Niekończące się betonowe estakady, niezależnie od pory dnia i nocy, dźwigają miliony posuwających się w żółwim tempie samochodów. Nowoczesny kwartał stolicy wygląda jak Manhattan; tylko wysokościowce są bardziej fantazyjne i nowsze, smog dusi bardziej niż w Nowym Jorku, a tłumy są gęstsze. Wszystkiemu przypatruje się jak przed laty Mao Zedong z wielkiego portretu przy placu Tian'anmen, na którym kiedyś rozjeżdżano czołgami studenckie miasteczko, a dziś fetuje się święta narodowe sojuszników wielkich Chin.

Skąd ten obrazek dwóch przeciwności? Miasta-państwa, które mimo swoich mikrych rozmiarów może się pochwalić aż czterema dialektami, i jednej z bezdyskusyjnych stolic świata, w której wykuwa się kształt XXI wieku? Bo zastanawiam się, co jest bardziej naturalne, co lepiej odpowiada na wyzwania, które stoją przed nami samymi. Czy to wizje chronologicznie przeciwne, jak koniec i początek epoki, z którę byliśmy oswojeni? Czy wręcz odwrotnie, dwie różne, ale równie oczywiste i nieuchronne ścieżki przyszłości. Ale to też pytanie dla każdego w bardzo indywidualnym wymiarze. Czy chciałbym pracować w dwudziestotysięcznym zespole stołecznego dziennika „Renmin Ribao"? Czy w jednej z trzech niezależnych gazet stołecznego Vaduz, gdzie wszyscy się znają, pracują bez szaleństw i księżycowej technologii, za to piją wieczorami razem wino i oglądają w telewizji mecze. Czy atrakcyjniejsza byłaby iluzja uczestniczenia w procesach napędzających dzieje świata czy potrzeba odpoczynku na odległych przedmieściach galaktyki, za to w zgodzie z naturą? Trudna sprawa, zostawiam czytelników z tym dylematem sam na sam. Wspomnę tylko, że uzyskanie obywatelstwa Liechtensteinu nie jest takie proste. Jeśli wykluczyć małżeństwo, zostają dwie ścieżki. Trzydzieści lat pobytu popartych stosowną uchwałą parlamentu lub referendum wśród lokalnej społeczności. Optymizmu nie dodaje fakt, że w minionym półwieczu nikomu nie udało się nabyć obywatelstwa w ten drugi sposób.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95