Kolejni ministrowie sprawiedliwości mówili, że system musi powstać, ale na słowach się kończyło. Powód zawsze był ten sam: brak środków. I tak wśród teoretycznych modeli zleciały dwie dekady, aż rozpoczęła się przedwyborcza gorączka 2015 r. PO i PSL przygotowały projekt ustawy, poparty przez wszystkie kluby parlamentarne, i system jednogłośnie udało się uchwalić.

I tak to wyborcze potrzeby sprawiły, że politycy stworzyli wsparcie dla milionów obywateli zagubionych w gąszczu złego prawa i własnej niewiedzy.

Szybko się okazało, że w starciu z rzeczywistością może polec nawet najlepsza idea, zwłaszcza gdy w wyborczym szale zmiany nie są dobrze przemyślane. Bo pod wpływem lobbingu organizacji pozarządowych ustalono, że pomocy prawnej mogą udzielać nie tylko adwokaci i radcy, ale też właśnie NGO-sy. Stworzono nawet parytet: 50 proc. biur porad dla prawników, 50 proc. dla organizacji. Tak aby wszyscy byli zadowoleni, bo 5 tys. zł miesięcznie za prowadzenie biura to niezły kąsek, zwłaszcza że w kraju powstało ich ok. 1500. I co z tego, że część świeci pustkami, bo źle skonstruowano docelową grupę odbiorców?

Szybko się też okazało, że niektóre NGO-sy chętne do przytulenia 5 tys. zł nie bardzo mają kim pomocy prawnej udzielać. Zaczęły więc wynajmować adwokatów czy radców, dzieląc się pieniędzmi po połowie. I tak szczytna idea pomocy sięgnęła bruku. Może warto, aby zwrócili na to uwagę posłowie, pracując nad nowelizacją ustawy. Bo dziś z systemu nikt nie chce korzystać, no, może z wyjątkiem cwaniaków. ©?