Z uwagi na dużą rolę czynników społecznych w kształtowaniu akceptacji dla wspólnego pieniądza konieczne jest monitorowanie i pogłębione analizy niezależnie od faktu, że dziś nie wybieramy się do euro. Chodzi o to, by nie bazować na obiegowych opiniach, ale dogłębnie rozpoznać naturę konwergencji w unii walutowej.
Wbrew intuicji osiągnięcie średniej unijnej pod względem dochodów na głowę nie zapewnia bezpieczeństwa w strefie euro. Irlandia, choć znacząco różna od Polski, weszła w kryzys, mimo że jej PKB per capita wynosił aż 130 proc. średniej strefy euro.
Wbrew powszechnej opinii w krajach ze wspólną walutą poparcie dla niej nie spadło znacznie w okresie kryzysu. Co prawda zmniejszyło się poparcie dla takich instytucji jak EBC, Komisja Europejska (KE) czy Parlament Europejski, ale obywatele docenili utylitarną funkcję wspólnego pieniądza.
Od zachwytu do kryzysu
Wbrew oczekiwaniom eliminacja walut lokalnych nie ustrzegła krajów strefy euro przed ryzykiem spekulacji na rynkach finansowych. Przeciwnie, w kryzysie bycie w unii walutowej mogło się wiązać z większym ryzykiem niż bycie poza nią. Ryzyka spekulacji i zarażania na rynkach finansowych, niewypłacalności rządów i rozpadu strefy euro były emanacją procesów z pierwszych lat euro. Narastaniu problemów sprzyjała nieadekwatność polityki EBC, a tanie finansowanie wywołało pewną odmianę „choroby holenderskiej". Łatwość finansowania promowała sektor dóbr niewymienialnych, mniej wydajny niż produkcja na eksport.
Doświadczenia kryzysowe wskazują, że sztywny kurs walutowy może tworzyć istotne ryzyka dla gospodarek doganiających. Stabilizacja kursu nominalnego nie gwarantuje stabilizacji kursu realnego. Ponadto obniżka płac i kosztów jako element dostosowania do szoków może działać destrukcyjnie, kiedy podobnie postępuje grupa krajów powiązanych sztywnym kursem. Abstrahując od skuteczności dostosowań cenowo-kosztowych (podlega negocjacji w przeciwieństwie do zmian kursowych), ich jednoczesne uruchomienie w krajach unii walutowej może prowadzić do spirali deflacyjnej.