Nowa dyrektywa unijna o delegowaniu pracowników to rzeczywiście realna groźba wyparcia tysięcy polskich firm usługowych z Europy Zachodniej oraz utraty pracy przez ponad pół miliona pracowników.
W projekcie nie jest najważniejsze to, że zrównane byłyby płace naszych pracowników delegowanych do poziomu zachodnioeuropejskiego, gdzie nasi pracownicy czasowo są zatrudnieni. Na wzroście płac naszych pracowników generalnie powinno nam zależeć i nie ma w tym nic zdrożnego. Konkurencyjność oparta wyłącznie na niskich płacach jest modelem rozwoju, który jest na wyczerpaniu, z czego sobie raczej wszyscy zdajemy sprawę.
W tym przypadku chodzi o coś zupełnie innego: o celowe manipulowanie zasadami konkurencji na unijnym rynku wewnętrznym w taki sposób, który praktycznie czyni nasze firmy usługowe na rynku unijnym niekonkurencyjnymi. Dzieje się tak dlatego, że firmy nasze ponoszą dodatkowe koszty pozapłacowe, które nie obciążają firm lokalnych. Wynikają one z wymogów biurokratycznych związanych z procedurą delegowania pracowników, dodatkowych kosztów wyżywienia, transportu, noclegów, które – jak wskazują eksperci – sięgają dodatkowo 32 proc. całkowitych kosztów pracy.
W takich warunkach administracyjne zrównanie płac pracowników delegowanych z płacami pracowników lokalnych oznacza automatyczną utratę kosztowych przewag konkurencyjnych przez naszych eksporterów usług.
Projekt dyrektywy, forsowany w szczególności przez Francję i kraje Beneluksu, ogranicza również maksymalny czas świadczenia usług. Wprowadza również szereg przepisów pozwalających na ich swobodną interpretację przez lokalnych inspektorów pracy danego państwa.