Instytucje państwowe tworzą własne biura (ba, całe departamenty), zatrudniając pokaźną często grupę radców prawnych i prawników, a przy tym chętnie korzystają z usług podmiotów zewnętrznych i zlecają im różnego rodzaju ekspertyzy lub nawet reprezentacje w sądzie. Nierzadko są to renomowane, drogie kancelarie prawne.

Uzasadnienie takich decyzji jest mało przekonujące: w pewnych sprawach, wymagających konkretnej wiedzy, lepiej zatrudnić najlepszych specjalistów, bo nasi sobie z tym nie poradzą, a idzie przecież o środki publiczne, które żal stracić.

Rzeczywiście żal. Nasuwa się jednak pytanie: skoro urzędy zajmują się specjalistycznymi sprawami, dlaczego nie zatrudnią specjalistów w danej dziedzinie? Czy urząd zajmujący się lotnictwem nie powinien mieć fachowców od prawa lotniczego, a zajmujący się rolnictwem – od rolniczego? Przecież zbudowanie takich zespołów byłoby ze wszech miar korzystne i w dłuższej perspektywie – tańsze.

Wątpliwości pogłębił ostatni raport NIK, który wskazuje na liczne nieprawidłowości w wynajmowaniu kancelarii zewnętrznych. Sygnalizuje, że pieniądze na ten cel mogły być wydawane niezgodnie z prawem czy racjonalnym zarządzaniem, co niosło ryzyko korupcji. Uwagi NIK dotyczą też rozliczeń umów z kancelariami i nadzorem nad wykonywaniem. Podają przykład kancelarii, która za pomoc w odzyskaniu VAT brała pokaźne 30 proc.

To niepokojący sygnał, zwłaszcza że dualizm obsługi prawnej w wielu urzędach stał się normą. Tego typu sygnały, jak również kontrowersje wokół reprywatyzacji w stolicy, pokazują dobitnie, że warto się tej praktyce przyjrzeć.