Kurs peso wali się, inflacja przyspiesza i przekracza już 50 proc., a jednocześnie kurczy się produkcja i rośnie bezrobocie. Za rogiem czai się wybuch kryzysu bankowego. Rząd usiłuje zapanować nad sytuacją, ograniczając swobodę zakupu dewiz i wprowadzając zakaz wywozu pieniędzy za granicę (co pomoże tyle, ile umarłemu kadzidło – bardziej zaradni Argentyńczycy dawno już przetransferowali swoje majątki do USA, Szwajcarii lub na Kajmany).

Co doprowadziło do kryzysu? Nie warto nawet się nad tym zastanawiać. Poprzedni, populistyczny rząd po raz kolejny zadłużył Argentynę, kupując głosy wyborców, a kiedy cztery lata temu mimo to przegrał, na odchodnym przegłosował jeszcze ogromny wzrost wydatków. Próby oszczędności nieudolnie wprowadzane przez obecnego prezydenta spowodowały recesję. Efekt jest taki, że niemal na pewno przegra on kolejne wybory na rzecz populistów. To, w połączeniu z błędami w polityce gospodarczej, wywołało gwałtowną ucieczkę kapitału przy jednoczesnym wzroście deficytu obrotów bieżących. Słowem, pojawiło się ryzyko, że Argentyna może szybko stracić swoje rezerwy walutowe (choć ma ich jeszcze całkiem sporo). Jeśli powszechne poczucie zagrożenia kryzysem finansowym zmieni się w panikę, a znienawidzony przez szykujących się do przejęcia władzy populistów Międzynarodowy Fundusz Walutowy nie zgodzi się udzielić nowych ogromnych kredytów, bankructwo będzie nieuniknione.

Najciekawsze jest to, że obecny argentyński kryzys jest niemal bliźniaczo podobny do tych, które zdarzały się już kilkakrotnie w ostatnich dekadach. Najpierw rozrzutność populistów i życie ponad stan, potem nieudolne programy oszczędnościowe, recesja, ucieczka kapitału zagranicznego i masowe wyprowadzanie za granicę majątków Argentyńczyków (czemu nigdy nie jest w stanie na czas zapobiec skorumpowane państwo), a w końcu ponowne przejęcie władzy przez populistów – wszystko to się powtarza. Argentyna po prostu już tak ma.

Czy to oznacza, że z agresywnym populizmem w gospodarce daje się żyć? W sumie tak, ale jest i cena do zapłacenia. W roku 1950 Argentyna należała do grupy krajów o najwyższym PKB na głowę mieszkańca na świecie. Był on wprawdzie niższy niż w USA, ale wyższy niż w Szwajcarii. Dziś, po 70 latach powolnego rozwoju przerywanego regularnie gwałtownymi kryzysami, jest ponad trzykrotnie niższy niż w Szwajcarii i o jedną trzecią niższy niż w Polsce. Bo według znanego stwierdzenia Simona Kuznetza, ekonomicznego noblisty, w światowej historii wzrostu gospodarczego można wyróżnić cztery grupy krajów: kraje rozwinięte, rozwijające się, Japonię oraz Argentynę.

Argentyna zapewne po raz kolejny zbankrutuje, pokazując, jaką cenę płaci się za populizm w gospodarce. I po raz kolejny po ciężkim kryzysie wyjdzie na prostą, aby znów oddać władzę w ręce populistów i za kolejne kilka lat znów zbankrutować. Co najlepiej skomentować słynnym cytatem Ala Pacino z filmu „Zapach kobiety": – W tangu nie ma błędów. Jeśli zrobisz błąd i wszystko poplączesz, po prostu tańcz dalej tango.