Zdaniem prawników korzystanie z samochodu jest równoznaczne z używaniem samego radioodbiornika. Z tego wynika, że umowa leasingu nie musi regulować tej materii. Wystarczy więc, by radio było zamontowane w samochodzie. Tę prostą prawdę trudno jest przyswoić, tym bardziej że dobrze pamiętamy, iż nie wszyscy ważni politycy uważali płacenie abonamentu za obywatelski obowiązek. Tak się zresztą jakoś składa, że z reguły najlepiej pamiętamy o tym, czego NIE musimy płacić, a o tym, co koniecznie trzeba – chętnie zapominamy.

Ale okazuje się, że to w ogóle się nie opłaca. Przedsiębiorcy się odwołują, ale kary nie unikną, i to w wysokości 30-krotności miesięcznej należności. Państwo nie odpuści tych opłat, bo w 2016 roku wpływy z kar za niezarejestrowane odbiorniki, zgodnie ze sprawozdaniem Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji z działalności w 2016 roku, wyniosły 5,3 mln zł. Co prawda jest to kropla w morzu potrzeb prezesa TVP Jacka Kurskiego, ale dla publicznego radia to gotówka nie do pogardzenia. Oczywiście pod warunkiem, że akurat nie zamienia radia w telewizję ani nie wprowadza cyfryzacji, na którą nie stać ani tej instytucji, ani słuchaczy.

Szkoda tylko, że w wypełnianiu obywatelskiego obowiązku nie pomagają jakoś same publiczne media, nazywane przez obecną władzę „narodowymi". Byłoby łatwiej pozyskiwać od obywateli należne pieniądze, gdyby media np. brały pod uwagę potrzeby szerszej grupy odbiorców niż twardy elektorat rządzącej partii. Może gdyby udało się zatrzymać dramatyczny spadek słuchalności, kwestia obrony finansów instytucji wykonującej misję byłaby bliższa sercom słuchaczy. I tych, którzy mają firmy, i tych, którzy słuchają radia w prywatnych autach.