Przede wszystkim Beata Szydło miała oddać tekę premiera Mateuszowi Morawieckiemu lub samemu Jarosławowi Kaczyńskiemu i przeprowadzić się z Alej Ujazdowskich na Wiejską, by zasiąść w fotelu marszałka Sejmu. Marszałek Marek Kuchciński miał się zająć we współpracy z prezydentem szykowaniem nowej konstytucji.

Kongres żadnej rewolucji jednak nie przyniósł. Prezes Kaczyński pogroził tylko kilku ministrom i zapowiedział, że bacznie się wszystkim przygląda, a weryfikacja nastąpi jesienią. Tyle że plotki o wymianie premiera nie ustały. Politycy PiS anonimowo mówią, że Beata Szydło czuje się wypalona, coraz rzadziej się uśmiecha i ma już dość sterowania nią z tylnego siedzenia. Poza tym nie ma żadnej kontroli nad kilkoma ministrami, m.in. Janem Szyszką, Zbigniewem Ziobrą i Antonim Macierewiczem.

Sama premier zapewnia, że wszystko jest w porządku, że stosunki między ministrami są dobre, a w relacjach z prezesem PiS nie ma napięć. Teraz jednak, o czym piszemy w „Rzeczpospolitej", za sprawą spóźnionej reakcji szefowej rządu na kataklizm w północnej Polsce temat wymiany premiera wrócił ze zdwojoną siłą. Według najnowszego scenariusza ster rządów miałby przejąć Kaczyński. I w grze nie pojawia się już żaden inny kandydat.

Faktem jest, że pani premier sprawę nawałnic przespała. Odbije się to na jej wizerunku, zwłaszcza że PiS ciągle mówi o tym, że chce być blisko ludzi i ich problemów. W tej chwili raczej nie skończy się to dymisją Szydło, ale jest to doskonała okazja do tego, by puścić w obieg informacje o możliwej rekonstrukcji gabinetu. To swoiste balony próbne, które mają przetestować reakcje na rozmaite posunięcia – w tym także na formalne objęcie władzy przez Jarosława Kaczyńskiego. Bo prezes PiS z pewnością chciałby w fotelu premiera usiąść raz jeszcze. Nie chce wykonywać jednak żadnych pochopnych ruchów, bo mogą one nie przypaść do gustu partyjnemu elektoratowi. A notowania PiS – przynajmniej na razie – wciąż są przecież wysokie.