Haszczyński: Miecz Erdogana nad Niemcami

Kiedy byłem małym chłopcem, nie wiedziałem, po co są wybory. Bo te w moim kraju nie wyłaniały władzy. Kiedy byłem młodzieńcem, wybory były już prawdziwe. A w takich – słyszałem – w cywilizowanym świecie obowiązuje zasada: inne państwa nie ingerują w ich przebieg. I oficjalnie tak było. Co nie oznacza, że potajemnie kraje zachodnie nie wspierały obalania demokratycznie wybranych rządów.

Aktualizacja: 20.08.2017 22:11 Publikacja: 20.08.2017 20:22

Haszczyński: Miecz Erdogana nad Niemcami

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Kiedy byłem dojrzałym człowiekiem, zasada przestała obowiązywać, nawet oficjalnie. Zaczęło się angażowanie w kampanię wyborczą u bliższych czy dalszych sąsiadów, zazwyczaj według klucza partyjnego – zgodnie z przynależnością do międzynarodówek czy europejskich grup politycznych. Socjalista wspierał socjalistę, chadek chadeka, a Cameron Kaczyńskiego (inni się modlili, by Kaczyński nie wygrał).

Ostatnio, gdy nadal byłem dojrzałym człowiekiem, dominowała kampania negatywna. Europejscy chadecy, socjaliści i liberałowie krytykowali Donalda Trumpa, gdy walczył o Biały Dom, i nie ustali w krytyce, gdy już się tam wprowadził.

Niestety, kij ma dwa końce. Z tej całkiem świeżej zachodniej mody na ingerowanie w wybory w innych krajach lekcję wyciągnął coraz bardziej autorytarny prezydent Turcji Recep Erdogan.

I zdecydowanie prześcignął unijnych mistrzów. Zaczął od wspierania własnej kampanii wyborczej. Na wiosnę wysyłał swoich ministrów, by zdobywali poparcie mieszkających w Niemczech, Holandii czy Austrii Turków dla referendum, które ostatecznie dało mu sułtańską władzę.

Teraz zajął się ingerencją we wrześniowe wybory do Bundestagu. Wezwał Turków z niemieckim obywatelstwem (jest ich półtora miliona), by nie głosowali na „antytureckie" partie: rządzące obecnie CDU i SPD oraz opozycyjnych Zielonych.

Reakcje w Berlinie są histeryczne. Liderzy SPD, znani z agresywnych wypowiedzi o wewnętrznych sprawach innych krajów, mówią „o bezprecedensowej ingerencji w suwerenność". Ingerencję wyprasza sobie także kanclerz Angela Merkel, która w 2015 roku, dwa tygodnie przed wyborami do tureckiego parlamentu, poleciała do Ankary wspierać partię Erdogana.

Można sobie dworować, że kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. Jednak machanie mieczem, który wykuto na Bliskim Wschodzie, jest wyjątkowo niebezpieczne. Lepiej wrócić do starych czasów – tych, kiedy byłem młodzieńcem.

Kiedy byłem dojrzałym człowiekiem, zasada przestała obowiązywać, nawet oficjalnie. Zaczęło się angażowanie w kampanię wyborczą u bliższych czy dalszych sąsiadów, zazwyczaj według klucza partyjnego – zgodnie z przynależnością do międzynarodówek czy europejskich grup politycznych. Socjalista wspierał socjalistę, chadek chadeka, a Cameron Kaczyńskiego (inni się modlili, by Kaczyński nie wygrał).

Ostatnio, gdy nadal byłem dojrzałym człowiekiem, dominowała kampania negatywna. Europejscy chadecy, socjaliści i liberałowie krytykowali Donalda Trumpa, gdy walczył o Biały Dom, i nie ustali w krytyce, gdy już się tam wprowadził.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem
Publicystyka
Piotr Solarz: Studia MBA potrzebują rewolucji