Krzysztof Kalicki: Frankowa „ekonomia”, czyli zawartość gruszki w jabłku

Mówi się, że nieznajomość prawa szkodzi. Nieznajomość ekonomii przy sądowych rozstrzygnięciach spraw gospodarczych szkodzi jeszcze bardziej – bo wszystkim.

Publikacja: 02.08.2021 21:00

Krzysztof Kalicki: Frankowa „ekonomia”, czyli zawartość gruszki w jabłku

Foto: shutterstock

A bsurdalna jest swoboda tworzenia przez część prawników wykładni, co jest postanowieniem nieuczciwym, a co nie. Nie wynika to jasno z przepisów, ale z lobbystycznych interpretacji sprzecznych z ekonomią, praktyką rynku i zwyczajami. Celem jest uchylenie się od konsekwencji decyzji ocenianych dziś jako niekorzystne. Taka ahistoryczność oceny, ignorująca zmiany polityk pieniężnych, czynników gospodarczych, a także kryzysów, jest niedopuszczalna. Jeżeli nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze. Dodajmy – cudze.

Twierdzenie, że w relacji konsument–przedsiębiorca można wyłączyć podstawowe zasady prawa zobowiązań (m.in. że umów należy dotrzymywać) jest destrukcyjne dla gospodarki i społeczeństwa. Implikacją tego są absurdy, np. naliczanie odsetek wg stopy procentowej LIBOR od kapitału w złotych; teorie, że to bank, a nie rynek ustala kursy; że spread może być za wysoki lub za niski, bez refleksji na temat kosztów i ryzyka kursowego itp.

Niektórzy prawnicy uważają, że „żaden przepis nie ogranicza stosowania zmiennej stopy procentowej do parametrów dla innej waluty". Żaden przepis nie ogranicza też nazywania gruszek jabłkami.

Warto zauważyć, że w polskiej interpretacji tabele kursowe banków są nieuczciwe tylko przy kredytach frankowych, ale już nie w przypadku zakupu i sprzedaży walut konsumentom, rozliczania różnych transakcji, przeliczania wartości pozycji bilansowych, zobowiązań itp.

Ciekawe, że średni kurs NBP – stosowany regulacyjnie m.in. do przeliczania wartości pozycji finansowych na dany dzień i stosowany powszechnie przez sądy w sprawach frankowych – jest dla odmiany aktywnie zwalczany. Ekonomicznie nie różni się on od kursów średnich banków z tabel kursowych. Jego źródłem jest ten sam rynek walutowy. To wskazuje na uczciwość banków w sprawach ustalania kursów. Trudno o wyrok sądu, który by empirycznie podważył tę rzetelność.

Aby osiągnąć cel w postaci wywłaszczenia banków na rzecz frankowiczów, prawnicy narzucają „prawidłową wykładnię", że „zgodnym zamiarem stron było udzielenie finansowania kredytobiorcy w złotych", a „waluta obca miała służyć jako przelicznik wartości". Ten paralogizm ignoruje, że celem było obniżenie kosztów finansowania poprzez zaciągnięcie zobowiązania po niższej stopie w walucie, przy akceptacji niepewności zmiany kursu, o czym explicite mówi dyrektywa 2014/17: „Niektóre problemy dotyczyły kredytów denominowanych w walucie obcej, które konsumenci zaciągnęli w danej walucie, aby skorzystać z oferowanej stopy oprocentowania".

Skorzystanie z różnicy oprocentowania byłoby niewykonalne, gdyby celem klienta było uzyskanie finansowania w złotych. Klienci, mając wybór, zaciągali kredyt w walucie, bo był wtedy tańszy. Buduje się jednak pseudoargumentację na potrzeby anulowania umów sprzed lat – bo kurs zmienił się niekorzystnie dla kredytobiorcy.

Niektóre sądy przy unieważnieniu umów dokonują rozliczenia w złotych po kursie historycznym – chociaż zobowiązanie zostało zawarte w walucie. Tymczasem przepisy unijne mówią o przeliczeniach po kursie rynkowym z danego dnia (dyrektywa Parlamentu Europejskiego i Rady 2014/17/UE, art. 23.3: „konsument ma prawo do przeliczenia umowy o kredyt na inną walutę zgodnie z ust. 1 lit. A, państwa członkowskie zapewniają, by kurs wymiany zastosowany do przeliczenia był kursem rynkowym mającym zastosowanie w dniu, w którym występuje się o przeliczenie").

Gdzie leży ryzyko walutowe

Z ekonomicznego punktu widzenia wartość pieniądza w czasie zmienia się w zależności od rynkowego poziomu stóp procentowych oraz kursów walut dla kredytów denominowanych i indeksowanych. Umowa funkcjonująca przez kilkanaście lat bez wątpliwości nagle, przy niekorzystnym dla jednej strony kursie walutowym ma stać się od początku nieważna. Czy gdyby kurs zmienił się na korzyść konsumenta, umowa byłaby znowu ważna?

Twierdzi się, że odwrócenie kursu PLN/CHF „musi nastąpić". Jestem ciekaw, czy ci, którzy tak uważają, zmonetyzowali tę swoją pewność i zarobili krocie na transakcjach walutowych? I dlaczego globalny biznes nie zarobił na tej rzekomej pewności?

Sugeruje się, że „w rzeczywistości ryzyko walutowe w całości przerzucano na konsumenta". To kolejny dowód, jak płytka jest wiedza ekonomiczna niektórych prawników. Zaciągnięcie kredytu walutowego i skorzystanie z niskiego oprocentowania w walucie było możliwe tylko przy podjęciu ryzyka.

Kolejny nieuczciwy chwyt: twierdzenie, że prawo UE chroniło klientów przed kredytami walutowymi. Tymczasem dyrektywa 2014/17, która uszczegółowiała poprzednie regulacje, poświęciła cały rozdział kredytom denominowanym i indeksowanym w finansowaniu nieruchomości przez konsumentów. Czyli kredyty walutowe (w dyrektywie synonim denominowanych) i indeksowane nie były nigdy sprzeczne z prawem UE ani implementowanymi do kodeksu cywilnego regułami [art. 385(1)].

Nie jest też prawdą, że kiedykolwiek kredyty indeksowane, a tym bardziej denominowane, były uważane w UE za niedopuszczalne w transakcjach z konsumentami w kredytach mieszkaniowych (dyrektywa Parlamentu Europejskiego i Rady 2014/17/UE z dnia 4 lutego 2014 r. w sprawie konsumenckich umów o kredyt związanych z nieruchomościami mieszkalnymi, art. 23 oraz wzór załącznika ESIS pkt 5).

Kredytobiorcy nie byli naiwni, zaciągając kredyty walutowe. Brali pod uwagę informacje z rynków, oczekiwania co do kierunku i skali zmian kursów, wynikające z umacniającego się złotego do franka, zapowiadanego wejścia Polski do strefy euro, stabilnego kursu franka do euro oraz swojego rodzaju prosperity w tym czasie. Nie bez znaczenia była wysokość raty kredytu. Społeczeństwo podzieliło się mniej więcej po połowie w zależności od skłonności do ryzyka. Jedna część podejmowała ryzyko kursowe i korzystała z niskiego oprocentowania, a inna gotowa była ponosić kilka razy większe koszty oprocentowania kredytów złotowych.

Inna bajkowa teza: banki sugerowały, że kredytobiorców stać jedynie na kredyty walutowe. Banki nie znały przyszłości i oceniały zdolność kredytową pożyczkobiorców w oparciu o własne modele i metody kalkulacji ryzyka kredytowego. Podstawą kalkulacji zdolności są dochody, wydatki, stabilność źródeł spłaty, stan majątkowy, cel kredytu, zabezpieczenia. Czy klienta było stać na kredyt walutowy czy nie – wynikało z takiej kalkulacji. Wiele banków wymagało znacznie wyższej zdolności kredytowej, gdy klient chciał wziąć kredyt walutowy. Elementem tej kalkulacji była zmienność kursu waluty. Dowodem na profesjonalizm takiej oceny jest fakt, że kredyty walutowe spłacają się do tej pory lepiej niż złotowe.

Szermowanie abuzywnością

Zgadzam się, że istnienie klauzuli abuzywnej w umowie może prowadzić do nałożenia sankcji. Nadinterpretacja dyrektyw prowadzi jednak do automatycznych orzeczeń przesądzających o domniemanej abuzywności postanowień umownych, które odnoszą

się do kategorii ekonomicznych.

Głównym argumentem sądów jest przypisywanie abuzywności tabelom kursowym. Bez dowodów i wyliczeń, bez szczegółowego uzasadnienia i konkretnej podstawy prawnej, w oderwaniu od rodzaju transakcji, okoliczności historycznych i jej przedmiotu. A tego wymaga dyrektywa 93/13. Nie mówiąc już o badaniu wiedzy klienta, który z tabel kursowych korzysta np. na wyjeździe zagranicznym.

Spór o fałszywe interpretacje prawa i nadużywanie pojęcia abuzywności to walka o elementarną uczciwość w polskich sądach. Klienci porównywali oferty i mieli czas na decyzję. Przez kilkanaście lat umowy nie były kwestionowane – aż do momentu silnej aprecjacji franka. Wtedy umowy zaczęły naruszać „zasady współżycia społecznego", a prościej mówiąc – przestały się opłacać.

Punkt 9. dyrektywy 2005/29 mówi, że w zakresie usług finansowych i nieruchomości, z uwagi na złożoność tych dziedzin i związane z nimi poważne ryzyko, niezbędne jest ustanowienie szczegółowych wymogów, w tym nałożenie na przedsiębiorców pozytywnych obowiązków. Nadzór bankowy i banki, działając w dobrej wierze, wprowadzały rekomendacje, które były zgodne ze standardem rynkowym. Trudno zarzucić bankom, że łamały prawo. Banki są instytucjami nadzorowanymi, nadzorcy przez wiele lat nie dopatrywali się naruszeń, łącznie z UOKiK.

Gdyby interpretacja przepisów konsumenckich była racjonalna i uczciwa, to działanie banków można by ocenić jako zgodne z dyrektywą 93/13 oraz z artykułem 3851 kodeksu cywilnego.

Mówi się, że nieznajomość prawa szkodzi. Nieznajomość ekonomii, przy sądowych rozstrzygnięciach spraw gospodarczych, szkodzi jeszcze bardziej – bo wszystkim.

Dr hab. Krzysztof Kalicki jest profesorem Akademii Leona Koźmińskiego, był prezesem Deutsche Bank Polska

A bsurdalna jest swoboda tworzenia przez część prawników wykładni, co jest postanowieniem nieuczciwym, a co nie. Nie wynika to jasno z przepisów, ale z lobbystycznych interpretacji sprzecznych z ekonomią, praktyką rynku i zwyczajami. Celem jest uchylenie się od konsekwencji decyzji ocenianych dziś jako niekorzystne. Taka ahistoryczność oceny, ignorująca zmiany polityk pieniężnych, czynników gospodarczych, a także kryzysów, jest niedopuszczalna. Jeżeli nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze. Dodajmy – cudze.

Pozostało 94% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację