Kiedyś – nawiązując do ewangelii św. Mateusza – mówiono o nich „ptaki niebieskie", co w czasach PRL było synonimem pasożytów społecznych na zdrowej tkance socjalistycznego społeczeństwa. Wtedy „ptaki niebieskie" zarabiały, handlując walutą czy ciuchami z zagranicznych paczek. Co robią, a przede wszystkim – z czego żyją dzisiejsi NEETs? Możliwości jest sporo. Nie trzeba nawet przeprowadzać specjalnych badań – wystarczy popytać znajomych. Niemal każdy ma w bliższym lub dalszym otoczeniu kogoś, kto nie pracuje ani nie uczy się. Niekiedy są to kobiety zajmujące się domem i dziećmi, zwłaszcza jeśli mąż zarabia gdzieś na saksach. Niekiedy to migranci wahadłowi, którzy pracują kilka miesięcy w roku na Zachodzie, a przez resztę żyją z zarabianych tam (nierzadko na czarno) pieniędzy.

Dla wielu z nich, szczególnie mieszkańców wsi i miasteczek, gdzie nadal nie jest łatwo o dobrze płatną pracę, jest to często przemyślany sposób na życie. Problem zacznie się wtedy, gdy zechcą szukać stałej pracy w kraju, nie mając formalnego doświadczenia. Nie brakuje też wśród NEETsów młodych ludzi, którzy żyjąc na garnuszku nadopiekuńczych rodziców czy dziadków, szukają swojego pomysłu na życie, albo są zniechęceni dostępną ofertą.

Możemy się pocieszyć, że z problemem grupy „trzy razy nie" boryka się większość rozwiniętych państw, a kilka lat dobrej koniunktury na rynku pracy zmniejszyło w Polsce tę grupę. Nadal jest ich prawie 900 tys. To potencjał, którego nie możemy sobie odpuścić. Nie stać nas, by zapomnieć o setkach tysięcy młodych ludzi, z których część to potencjalni fachowcy czy specjaliści. Mamy psychologów, ekspertów HR, którzy mogliby ich przywrócić na rynek pracy. Powinny się też znaleźć pieniądze, by z grupy „trzy razy nie" zrobić ludzi „trzy razy tak".