Czy faktycznie – jak chce to widzieć część analityków – można mówić o stabilizującym wpływie popytu wewnętrznego, a głównie konsumpcji, na europejską koniunkturę? A jeśli tak, to czy jest to tendencja trwała, która pozwoli uniknąć recesji w Europie?
Taka dychotomia, rozjazd trendów w przemyśle i w usługach, nie wróży niczego dobrego. Nie ma wątpliwości, że długotrwała – a z taką już mamy do czynienia choćby w Niemczech – recesja w przemyśle negatywnie wpływa na rynek pracy. Dlatego właśnie w dłuższej perspektywie podtrzymanie wysokiego popytu na usługi nie jest możliwe. A poprawa w przemyśle, w otwartej gospodarce, a taką właśnie jest gospodarka europejska, wymaga przede wszystkim wygaszenia napięć w handlu międzynarodowym i wygaszenia niepewności.
Optymizm ma krótkie nogi
Wszystkie te zależności widać jak na dłoni w największej gospodarce strefy euro. Przemysł w Niemczech dotknięty jest głęboką i przewlekłą recesją. Ale, dotąd, nieźle trzymają się właśnie konsumpcja i usługi. Pewną korzyść z tego ma czerpać również nasza gospodarka. W konkurencyjnym cenowo eksporcie z Polski do Niemiec rośnie bowiem udział dóbr konsumpcyjnych.
Jest się z czego cieszyć. Ale ten optymizm ma jednak – przyznajmy – krótkie nogi. W części ważnych sektorów przemysłu (produkcja ciężkiego sprzętu transportowego, przemysł obronny) w Niemczech w ostatnich miesiącach już ok. 30 proc. firm przeszło na krótszy tydzień pracy. Przedsiębiorstwa dostosowują swój popyt na pracę do popytu na ich produkty.
Dotychczas krótszy tydzień pracy wprowadziło w Niemczech średnio ok. 3,5 proc. przedsiębiorstw przemysłowych. Ale renomowany instytut badawczy Ifo (Information and Forschung) przewiduje, że w okresie najbliższego kwartału udział przedsiębiorstw przemysłowych z krótszym czasem pracy wzrośnie już do 8,5 proc. Jest oczywiste, że im dłużej utrzymywać się będzie recesja w przemyśle, tym więcej będzie firm korzystających z takiej formy zatrudnienia, dla której alternatywą są tylko zwolnienia.