Nie mam wiele sentymentu dla banków. Mocno biją mnie po kieszeni, a to naliczając odsetki od niewykorzystanej części kredytu, a to dając głodowe 0,3 proc. na lokacie (przy inflacji 2,6 proc.!), a to każąc sobie płacić 6 proc. za przewalutowanie transakcji na karcie kredytowej. Sprawnie przerzuciły na nas, klientów, podatek bankowy wprowadzony przez „dobrą zmianę". Rachunki krzywd długo by tu wymieniać... A jednak na wieść o możliwym tsunami pozwów frankowiczów po orzeczeniu Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej odczuwam niepokój zamiast satysfakcji z nieszczęścia bankowców.

Kancelarie prawne obsługujące spory klientów z bankami już zacierają ręce na myśl o tysiącach, jeśli nie dziesiątkach tysięcy, pozwów do obsłużenia. Czekają tylko, by TSUE podpalił lont. W razie pomyślnego dla nich wyroku Trybunału frankowicze, którzy pójdą z pozwem do sądu, mają szansę zjeść ciastko i mieć ciastko: przewalutować kredyt po korzystnym kursie z przeszłości i zachować niskie oprocentowanie według stawki LIBOR.

Prezesi banków i szefowie bankowego lobby desperują, że to obciążenie ponad siły. Łatwo ich zignorować. Mówić, że tłuste koty walczą o swoje lukratywne pensje i roczne bonusy, które stopnieją wraz z zyskami banków, jeśli wszystko pójdzie po myśli frankowiczów. Sęk w tym, że nie tylko oni i właściciele instytucji finansowych dostaną po kieszeni.

Banki szybko znajdą sposób, by odbić sobie frankowe straty na klientach – w postaci wyższych opłat i prowizji. Tak oto za ryzyko podjęte przed laty przez tych, którzy, biorąc kredyt frankowy, zagrali z rynkiem walutowym, jednym z najbardziej nieprzewidywalnych pod słońcem, płacić będą inni. Także ci, którzy w ogóle hipotek nie brali albo – hołdując bezpiecznej zasadzie, że pożycza się w tej walucie, w której się zarabia – w pocie czoła spłacali odsetki od dużo droższych kredytów złotowych.

Jest jeszcze jeden aspekt sprawy. Zaciąganie kredytów walutowych było – świadomą lub nie – grą pod wejście Polski do strefy euro. Kalkulacja była prosta: jak już tam wejdziemy, kredyt się przewalutuje z franków na walutę europejską, a raty nie wzrosną, bo w strefie euro koszt pieniądza jest niższy niż w Polsce. A na dodatek można zarobić na umocnieniu złotego, jakie prawdopodobnie nastąpiłoby po drodze. Kryzys finansowy unieważnił te kalkulacje. Ale przed nim jakoś nie słyszałem, by frankowe lobby nawoływało do przyjęcia wspólnej waluty tak, jak dzisiaj domaga się pomocy od państwa i sądów.