Rząd uderzył w firmy od chwilówek niespodziewanie. Chce drastycznego ścięcia maksymalnego limitu kosztów pozaodsetkowych udzielanych przez nie pożyczek z obecnych 55 do 20 proc. – Jeśli zgodzi się na to parlament, sektor instytucji pożyczkowych przestanie istnieć – ostrzega Polski Związek Instytucji Pożyczkowych.

Zastanawiają powody nagłego zaostrzenia kursu w sprawie chwilówek. Trwające od wielu miesięcy uzgodnienia ze wszystkimi zainteresowanymi stronami wskazywały raczej na kompromis, czyli wprowadzenie ograniczeń ich działalności, takich jednak, które nie podważą opłacalności tego biznesu. Wszystko to zostało przekreślone. Czy stoi za tym interes banków, także państwowych? Czy chodzi o wycięcie konkurencji?

Rząd jako powód nagłej wolty wskazuje interes klientów firm pożyczkowych. Wszystko pięknie, ale to właśnie oni będą ofiarami tej sytuacji. Nie wszyscy z nich, dotąd w sumie 3 mln osób, staną się przecież klientami banków. Nie wszyscy będą w stanie spełnić stawiane przez nie wymogi, inaczej mówiąc, nie wszyscy będą mieć wymaganą zdolność kredytową. Nie oznacza to, że zrezygnują z poszukiwania pożyczek, czasami przymuszeni do tego przez życie, choćby chorobę kogoś bliskiego. Biznes pożyczkowy będzie oczywiście szukał odpowiedzi na te potrzeby. Ale już nie ten legalny, cywilizowany. Raczej szary albo wręcz czarny.

Tu nie ma żartów. Interes wszystkich stron trzeba dobrze wyważyć. Podawane w reklamach firm pożyczkowych koszty ich produktów mogą niekiedy przyprawiać o palpitacje. I pewnie jest tu jakieś miejsce na ich ograniczenie. Być może konieczne są też wymogi czytelniejszego informowania klientów o kosztach pożyczek. Egzaminy gimnazjalne pokazały, że matematyka to dla Polaka czarna magia. Informacje o wyrażonej w procentach wysokości RRSO dużej części rodaków niewiele mówią. Może trzeba jasno i precyzyjnie podawać, że jeśli klient bierze 8 tys. zł pożyczki, to po dwóch miesiącach musi oddać 10,5 tys. zł?

Rozbijanie legalnego rynku pożyczkowego to jednak z pewnością zły pomysł. Wepchnie ludzi w potrzebie w szpony szemranych pożyczkodawców, którzy o pieniądze będą się upominać, nasyłając na klientów swoich „żołnierzy". To cofnie nas do czasów wolnoamerykanki na tym rynku, o których – wydawało się – raz na zawsze zapomnieliśmy.