Nie zawsze należy mu się nagroda za reżyserię, czasem jest przegadany albo wręcz nudny, ale warto poczekać na momenty, kiedy kurtyna odsłania kulisy: polityki, biznesu czy stanu świadomości klasy politycznej.

Taki moment zdarzył się w środę podczas posiedzenia komisji ds. Amber Gold. Wszystkie warunki psychodramy zostały spełnione już na początku: rozważna i romantyczna bohaterka, młody człowiek broniący honoru swojego i ojca oraz niemający litości dla wrogów egzekutor w adwokackiej todze.

Kiedy stawka w grze jest wysoka, rzadko udaje się utrzymać twarz pokerzysty, szczególnie jeśli ktoś, tak jak Michał Tusk, na co dzień jest „cywilem" i nie występuje publicznie. Na to liczyli oskarżyciele z PiS. Nie przeliczyli się. Syn byłego premiera rzeczywiście „chlapnął" od serca, że i on, i jego ojciec wiedzieli, iż Amber Gold „to lipa". Ta wpadka nie zostanie mu zapomniana.

Ale Małgorzata Wassermann też nie może liczyć na łatwe przekonanie tych, którzy mają wątpliwości co do ogromu przewin Michała Tuska. Jej prokuratorska zapiekłość zbyt rzuca się w oczy. Czy bezstronny śledczy powinien się posuwać do takiego grożenia palcem jak pani poseł? „Szanowny panie – mówiła podczas posiedzenia komisji do posła PO – ja coś panu powiem, to nie jest czas i miejsce, żebym ja pokazała, kto dał Marcinowi P. i Katarzynie P. czas na to, by ukryli wszystkie pieniądze. Przyjdzie ten moment i ja to pokażę i pan wie o tym, kto to zrobił, i pan wie, że ja też to wiem". Przecież jeśli pani poseł wie, to po co cała ta szopka z komisją śledczą? Powinna niezwłocznie zawiadomić o tym prokuraturę, bo komisja nie może zatrzymywać dowodów do ostatniego, uzasadnionego dramaturgicznie aktu tego przedstawienia. Śledztwo powinno mieć pierwszeństwo przed spektaklem. Tym bardziej że chodzi o ukrycie pieniędzy – tych, które zrabowano klientom Amber Gold.