Przepytałem znajomych prawników, czy pamiętają śledztwo w sprawie z osobami przebywającymi w areszcie, zakończone w trzy miesiące. Nie pamiętał żaden. Areszt – z nazwy tymczasowy – jak każda prowizorka w Polsce, jest długotrwały. A w powszechnym mniemaniu, którego nikomu nie chce się korygować, areszt jest karą. Ludziom się podoba, to po co wyprowadzać ich z błędu?

Sądowa rzeczywistość to śledztwa trwające pół roku, rok lub dłużej. Między innymi przez czekanie na opinie biegłych, o czym wiadomo od lat, a i tak kolejne rządy nie potrafią sobie z tym poradzić, choć każdy minister sprawiedliwości deklaruje, że upora się wreszcie z tą bolączką.

Problem nie kończy się na długotrwałych postępowaniach prokuratury. W aresztach, przedłużanych przez sądy na jej wniosek, pozostają podejrzani, czyli – z mocy prawa – osoby niewinne. Bez wyroku spędzają za kratami nawet kilkadziesiąt miesięcy, mając mniej praw niż skazani. Cierpią ich rodziny, nie mówiąc o biznesach, które prowadzili. Owszem, takie ryzyko niesie ze sobą wejście na drogę przestępstwa, ale sankcjami trzeba operować proporcjonalnie.

Naturalnie, areszt jest potrzebny w wielu sprawach o najcięższe zbrodnie, jednak powinien być ostatecznością – gdy kaucja czy odebranie paszportu to za mało. W USA się to udaje: nawet oskarżony o zabójstwo może czekać na proces na wolności. Nie każdy podejrzany jest tak groźny dla otoczenia, by go separować, nie zawsze jest obawa, że ucieknie, zniszczy dowody czy wpłynie na świadków. Co więcej, aresztowany przez większość czasu siedzi bezczynnie, czekając, aż zbliży się termin, na jaki sąd go aresztował. Wtedy jest wieziony na przesłuchanie, po którym prokurator pisze do sądu, że areszt znów trzeba przedłużyć, bo ma jeszcze wiele okoliczności do wyjaśnienia w śledztwie.

Adwokat Grzegorz M., były dziekan stołecznej palestry podejrzany o korupcję w sprawie reprywatyzacyjnej, w areszcie jest od ponad roku. I niezgoda jednego z sędziów decydujących o kolejnym przedłużeniu to pierwszy sygnał, że tolerancja na dalsze przeciąganie sprawy się kończy. Nikt nie twierdzi, że mecenas znalazł się za kratami przypadkiem. Ale dziś ma prawo być traktowany jak niewinny. I marna to pociecha, że jeśliby go skazano, to czas w areszcie zaliczy mu się w poczet kary. Szczególnie że można też być uniewinnionym.