Nie należy jednak z prokuratorskiego exodusu robić tragedii, bo ma on wiele dobrych stron. Po pierwsze, znikają ostatni prokuratorzy ukształtowani i robiący kariery w czasach PRL, kiedy prokuratura była elementem komunistycznego aparatu represji. Po drugie, odchodzą ci, którzy od dawna z normalną prokuratorską pracą mieli niewiele wspólnego. Blisko 40 proc. prokuratorów, zazwyczaj starszych, zajmowało się bowiem nadzorem i pracą administracyjno-biurową, a nie prowadzeniem śledztw i ściganiem przestępców. Znane są sytuacje, gdy na jednego prokuratora prowadzącego śledztwo przypadało nawet kilkunastu nadzorców.

Ostatnia reforma prokuratury miała w zamyśle owe rzesze nadzorców i administratorów zapędzić do normalnej pracy na pierwszej linii. Dla wielu okazało się to niewykonalne. Po dekadzie pracy za urzędniczym biurkiem nie pamiętali już, na czym polega praca śledczego czy wizyta w sądzie. Wybrali zatem atrakcyjne finansowo i dumne wygnanie – przechodząc w stan spoczynku.

Każda instytucja potrzebuje wymiany pokoleniowej. Także w prokuraturze odejście starych może uzdrowić tę instytucję. O napływ młodej kadry nie musimy się martwić, przecież każdego roku na rynek trafia kilka tysięcy młodych i ambitnych prawników.