Zuckerberg od ponad roku mówi o konieczności państwowej regulacji sieci społecznościowych – czyżby przekonali go lewicowi i prawicowi aktywiści, od dawna narzekający na zmianę na nadmierną „cenzurę" albo jej brak? A może Zuckerberg myśli, że regulacja powstanie z nim czy bez niego, więc robi dobrą minę do złej gry?

Istnieje też inne wyjaśnienie. Media społecznościowe mają już 15 lat, ich rynek w krajach rozwiniętych wygląda na nasycony i coraz trudniej dalej zwiększać liczbę użytkowników. Liczba użytkowników Facebooka w USA od kilku lat już nie rośnie, a może nawet spada. Rośnie za to ich średnia wieku, bo nastolatki coraz częściej wybierają inne platformy. W tej sytuacji kluczowe staje się utrzymanie udziału w rynku. W końcu sam Facebook wygryzł z rynku popularny kiedyś serwis MySpace. Nic dziwnego, że w tej sytuacji szef Facebooka mówi o potrzebie regulacji i oferuje pomoc politykom w ich pisaniu. W zeszłym roku, przyciśnięty w Kongresie pytaniem, przyznał wprost, że najlepiej do spełnienia nowych regulacji są przygotowane duże firmy, takie jak Facebook, podczas gdy dla nowych graczy z bardziej ograniczonymi zasobami będzie to trudniejsze.

W USA podobna sytuacja miała miejsce wielokrotnie. Od linii kolejowych, przez telefonię, po transport ciężarowy i lotniczy główni gracze popierali regulacje mające ograniczyć konkurencję. O tym mechanizmie pisał noblista George Stigler, kiedy w przełomowym artykule z 1971 r. sformułował teorię znaną dzisiaj w ekonomii pod pojęciem „przechwycenia regulacyjnego". Konsekwencją były oczywiście wyższe ceny i gorsza jakość usług dla konsumentów. Dlatego pod koniec lat 70. Amerykanie rozpoczęli deregulację. Podobnie państwa członkowskie UE deregulowały linie lotnicze w latach 90. Jeżeli dzisiaj większość czytających ten artykuł stać na loty po Europie, to właśnie dlatego – wraz z pojawieniem się konkurencji ze strony tanich linii ceny lotów przestały być dostępne jedynie dla podróżujących służbowo biznesmenów. Pytanie, czy te lekcje już odrobiliśmy, czy może jednak każde pokolenie musi się ich uczyć ponownie.

Autor jest ekonomistą Forum Obywatelskiego Rozwoju