Andrzej Rzońca: Polsce grożą turbulencje

Okres dobrej koniunktury powinniśmy wykorzystać na przygotowanie gospodarki na trudne czasy, a nie na trwonienie wypracowanych dochodów – pisze główny ekonomista PO.

Publikacja: 14.05.2017 21:59

Andrzej Rzońca: Polsce grożą turbulencje

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak

Mamy trzeci odcinek dziwnych zachowań premiera Morawieckiego.

Najpierw konsekwentnie ignorował wiedzę ekonomiczną. W szczególności sięgnął po skompromitowaną teorię zależności i oparł na niej swoją strategię gospodarczą. W latach 50. i 60. była ona testowana w Ameryce Łacińskiej i Afryce – wszędzie z katastrofalnymi skutkami.

Następnie premier Morawiecki zakwestionował dane GUS pokazujące załamanie inwestycji pod jego rządami. Wówczas twierdził, że wynikający z tego załamania znaczący spadek tempa wzrostu gospodarki w 2016 r. w rzeczywistości jest rezultatem zawyżenia przez urząd poziomu PKB w 2015 roku. GUS zrewidował dane i ten zjazd okazał się... jeszcze głębszy niż wynikało z wcześniejszych danych – z 4,6 proc. w IV kwartale 2015 r., kiedy PiS przejmował władzę, aż do 2,5 proc. w IV kwartale 2016 r., zamiast 2,7 proc.

Teraz premier Morawiecki ignoruje dane Ministerstwa Finansów, którym kieruje. Twierdzi, że radykalnie ograniczył deficyt w finansach publicznych. Ale z danych ministerstwa wynika coś zupełnie odwrotnego: deficyt instytucji rządowych, za których finanse odpowiada premier Morawiecki, wzrósł z 39,8 mld zł, czyli 2,2 proc. PKB w 2015 r. do 48,2 mld zł, tj. 2,6 proc. PKB w 2016 roku. Ten znaczny wzrost deficytu nastąpił, mimo że inwestycje rządowe ścięto o 0,3 proc. PKB (czyli niemal 10 proc.), a inne zakupy, np. uzbrojenia, o dalsze 0,1 proc. PKB.

Amortyzowały go natomiast samorządy, które w 2015 r. wyszły na zero, a w 2016 r. wypracowały nadwyżkę – rzędu 5 mld zł, czyli 0,2 proc. PKB. Ale PiS nie rządzi w samorządach. Można co prawda tę nadwyżkę wiązać z ciągłymi kontrolami samorządów przez trzyliterowe agencje kierowane przez tę partię. Nieprzeciętna aktywność tych służb przyczyniła się do ograniczenia inwestycji przez samorządy o 0,8 proc. PKB. Jakkolwiek były to głównie inwestycje z funduszy unijnych, to i one wymagają własnych środków na współfinansowanie, których zmniejszenie można szacować właśnie na około 0,2 proc. PKB. Ale premier Morawiecki utrzymuje, że rząd nie ma nic wspólnego z tym spadkiem inwestycji.

Retoryka i działania

W 2016 roku poprawiły się także finanse funduszy zabezpieczenia społecznego, w których deficyt zmniejszył się z 0,4 proc. PKB w 2015 r. do 0,1 proc. PKB. Spadkowi temu sprzyjały podniesienie wieku emerytalnego, które hamowało wzrost wydatków oraz bardzo dobra sytuacja na rynku pracy odziedziczona po rządach Platformy Obywatelskiej. Ale premier Morawiecki zgodził się na obniżenie wieku emerytalnego od jesieni tego roku – w przypadku kobiet do najniższego poziomu w UE, co będzie „demolowało" finanse publiczne (a w przyszłości portfele emerytów lub osób płacących składki). Jednocześnie psuł rynek pracy, w szczególności, przystając na to, żeby zasiłek 500+ był pobierany także przez tych rodziców, którzy porzucili pracę. Efekt jego polityki? Tempo wzrostu liczby pracujących w 2016 r. spadło o połowę – z 1,4 proc. w 2015 r. do 0,7 proc. i według Ministerstwa Finansów ma dalej hamować.

W tym roku ministerstwo przewiduje zwiększenie deficytu w finansach publicznych o 0,5 proc. PKB do 2,9 proc. PKB, czyli niemal do granicy uruchamiającej unijną procedurę nadmiernego deficytu. Za ten wzrost w około jednej trzeciej będą odpowiadać samorządy, których nadwyżka ma spaść do zera, a w prawie dwóch trzecich instytucje rządowe, czyli premier Morawiecki. Drugi rok z rzędu będą łamane zobowiązania Polski wynikające z paktu stabilizacji i wzrostu. Implikują one, że deficyt w finansach publicznych po oczyszczeniu ze skutków zmian koniunktury powinien być redukowany o 0,5 proc. PKB rocznie, dopóki nie spadnie poniżej 1 proc. PKB. Ministerstwo uzasadnia owo porzucenie zobowiązań tym, że nastąpiło ono „po odnotowanym w 2015 r. silniejszym niż wynikało z wymogów paktu dostosowaniu, które wyniosło 0,6 proc. PKB". Dla ministerstwa redukcja deficytu przez poprzedników jest więc swego rodzaju alibi przed Komisją Europejską, ale w polityce krajowej premier Morawiecki używa zupełnie innego komunikatu: to za poprzedników finanse publiczne były chore, a on jakoby je uzdrawia.

Co gorsza, nic nie wskazuje na to, żeby działania premiera Morawieckiego miały wreszcie dostosować się do jego retoryki. Według zapowiedzi ministerstwa Polska ma co prawda ograniczyć deficyt w finansach publicznych oczyszczony ze skutków zmian koniunktury do 1 proc. PKB, ale dopiero w połowie kadencji przyszłego parlamentu, kiedy pewnie będzie rządzić już ktoś inny. Ma temu pomóc wzmocnienie fundamentów polskiej gospodarki i przyspieszenie wzrostu PKB potencjalnego o 1 pkt proc. To jednak tylko puste deklaracje. Na razie fundamenty gospodarki są osłabiane, a dynamika PKB potencjalnego spada – według ministerstwa o 0,3 pkt proc. w 2016 roku. Najsilniejszy wstrząs dla fundamentów, czyli obniżenie wieku emerytalnego, dopiero przed nami.

A dług rośnie

Sytuacja jest poważna. Dług publiczny wzrósł z 51,1 proc. PKB w 2015 do 54,4 proc. PKB w 2016 r. i w br., mimo spodziewanego przyspieszenia wzrostu PKB, ma ponownie się zwiększyć – do 55,3 proc. PKB. Jego poziom ma być o prawie 2,8 proc. PKB wyższy niż przewidywało Ministerstwo Finansów zaledwie rok temu. Dług publiczny według definicji krajowej, która nie uwzględnia w szczególności zadłużenia Krajowego Funduszu Drogowego jest co prawda niższy (w ub.r. wyniósł 52,1 proc. PKB), ale wciąż jest realne zagrożenie przekroczenia konstytucyjnej granicy 60 proc. PKB przy ewentualnych poważnych turbulencjach za granicą i – w konsekwencji – załamaniu koniunktury u nas. Dotychczas za każdym razem w rok po wystąpieniu zewnętrznych wstrząsów przyrastał on o ponad 5 proc. PKB (i rósł także w następnym roku o 4–5 proc. PKB). Ale w przeszłości mieliśmy większy bufor bezpieczeństwa: w 2000 r. dług publiczny wynosił 37,5 proc. PKB, a w 2007 roku 44,4 proc. PKB. W innych krajach, które osiągnęły podobny poziom długu jak nasz kraj, w ub.r., jego wzrost powyżej 60 proc. PKB zabierał od roku do czterech lat.

Wykorzystać koniunkturę

Premier Morawiecki ma niewiele czasu na wzmocnienie finansów publicznych. Ale sytuacja gospodarcza w br. nie będzie sprzyjać porzuceniu fałszywej retoryki na rzecz potrzebnych działań. W tym roku nastąpi u nas istotne odbicie wzrostu PKB za sprawą dalszej poprawy koniunktury u naszych głównych partnerów handlowych oraz silnego zwiększenia inwestycji przez samorządy. Tylko ten ostatni czynnik przyspieszy wzrost PKB o 1,6 pkt proc., o ile oczywiście samorządy zrealizują swoje plany, co za wyjątkiem ub.r. robiły w ostatnich latach z naddatkiem. Ten okres dobrej koniunktury powinien zostać wykorzystany na przygotowanie polskiej gospodarki na trudne czasy, a nie na trwonienie wypracowanych dochodów. Kiedy koniunktura się pogorszy, to wydatki do sfinansowania przez państwo dodatkowo wzrosną (chociażby na zasiłki dla bezrobotnych, czy emerytury, na które będą wypychani ludzie w wieku emerytalnym), a w tym samym czasie dochody budżetu z podatków spadną.

Poprawa koniunktury w krajach wysoko rozwiniętych, czyli u naszych głównych partnerów handlowych, ma kruche podstawy. Kraje te nie usunęły swoich słabości ujawnionych przez kryzys, a nabawiły się nowych. Z nielicznymi wyjątkami wysokie zadłużenie sektora prywatnego się nie zmniejszyło, a znacznie urósł dług publiczny – do poziomów niemających precedensu w czasach pokoju. Dług publiczny w tak ważnych gospodarkach dla sytuacji ekonomicznej na świecie, jak Francja, Włochy, Japonia czy USA, jest bliski 100 proc. PKB lub wyższy i wciąż rośnie, bo rządy tych krajów kolejny raz od wybuchu globalnego kryzysu próbują kupić na kredyt poprawę koniunktury. Banki w Europie, zwłaszcza we Włoszech, nie uporały się z balastem złych kredytów. Kredyty te, już po odjęciu rezerw zawiązanych na pokrycie mogących wyniknąć z nich strat, są sześć razy wyższe niż zyski banków i zbliżone do kapitałów, pozyskanych przez nie od 2011 roku. Poza wąską grupą najbardziej wydajnych firm gwiazd w sektorze przedsiębiorstw dominuje stagnacja.

Ryzyko na rynkach

Na wielu rynkach aktywów dostrzegane są symptomy bańki spekulacyjnej. Podwyżki stóp procentowych w USA, choć bardzo niewielkie i rozwleczone w czasie, mogą je przebić i – w konsekwencji – wywołać turbulencje na rynkach finansowych, zwłaszcza że po zmianie prezesa Fedu w lutym 2018 r. tempo podwyższania stóp może przyspieszyć, a gotowość Fedu do wspierania instytucji finansowych w potrzebie – osłabnąć.

Ryzyko takich turbulencji jest również zwiększane przez to, że podwyżki stóp w USA zwykle zwiastowały kryzysy finansowe w krajach słabiej rozwiniętych. Nie inaczej może być i tym razem, jako że po 2008 r. przedsiębiorstwa i banki z wielu tych krajów poważnie zadłużyły się w dolarze, korzystając ze stóp procentowych bliskich zera w USA. Często nie mają jednak dochodów w dolarze, a jeśli je osiągają, to ze sprzedaży surowców. Ale dobra passa na rynku surowców się skończyła, zaś stałym zagrożeniem dla ich cen jest możliwy kryzys lub stagnacja w Chinach, które są drugą gospodarką na świecie i największym importerem wielu surowców. Chiny muszą się zmierzyć z nadmiernym zadłużeniem i pogarszającą się sytuacją finansową przedsiębiorstw, zwłaszcza państwowych, szybko rosnącym zadłużeniem gospodarstw domowych, rozrostem instytucji parabankowych, bańkami spekulacyjnymi oraz chorymi finansami władz lokalnych. Dodatkowo rozwiązaniu tych problemów nie sprzyjają przewidziane na jesień tego roku zmiany na szczytach chińskich władz.

Wzrost gospodarczy na świecie mogą osłabić też protekcjonizm i wojny handlowe. Kolejnym zagrożeniem są ataki terrorystyczne oraz ich wpływ na zmiany polityczne na świecie. Utrzymuje się też ryzyko agresji Rosji wobec sąsiadów, a także innych konfliktów zbrojnych.

Tegoroczne odbicie gospodarcze będzie tworzyło iluzję komfortu w finansach publicznych. Ale zegar tyka...

Prof. Andrzej Rzońca, główny ekonomista Platformy Obywatelskiej

Mamy trzeci odcinek dziwnych zachowań premiera Morawieckiego.

Najpierw konsekwentnie ignorował wiedzę ekonomiczną. W szczególności sięgnął po skompromitowaną teorię zależności i oparł na niej swoją strategię gospodarczą. W latach 50. i 60. była ona testowana w Ameryce Łacińskiej i Afryce – wszędzie z katastrofalnymi skutkami.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację