Retoryka i działania
W 2016 roku poprawiły się także finanse funduszy zabezpieczenia społecznego, w których deficyt zmniejszył się z 0,4 proc. PKB w 2015 r. do 0,1 proc. PKB. Spadkowi temu sprzyjały podniesienie wieku emerytalnego, które hamowało wzrost wydatków oraz bardzo dobra sytuacja na rynku pracy odziedziczona po rządach Platformy Obywatelskiej. Ale premier Morawiecki zgodził się na obniżenie wieku emerytalnego od jesieni tego roku – w przypadku kobiet do najniższego poziomu w UE, co będzie „demolowało" finanse publiczne (a w przyszłości portfele emerytów lub osób płacących składki). Jednocześnie psuł rynek pracy, w szczególności, przystając na to, żeby zasiłek 500+ był pobierany także przez tych rodziców, którzy porzucili pracę. Efekt jego polityki? Tempo wzrostu liczby pracujących w 2016 r. spadło o połowę – z 1,4 proc. w 2015 r. do 0,7 proc. i według Ministerstwa Finansów ma dalej hamować.
W tym roku ministerstwo przewiduje zwiększenie deficytu w finansach publicznych o 0,5 proc. PKB do 2,9 proc. PKB, czyli niemal do granicy uruchamiającej unijną procedurę nadmiernego deficytu. Za ten wzrost w około jednej trzeciej będą odpowiadać samorządy, których nadwyżka ma spaść do zera, a w prawie dwóch trzecich instytucje rządowe, czyli premier Morawiecki. Drugi rok z rzędu będą łamane zobowiązania Polski wynikające z paktu stabilizacji i wzrostu. Implikują one, że deficyt w finansach publicznych po oczyszczeniu ze skutków zmian koniunktury powinien być redukowany o 0,5 proc. PKB rocznie, dopóki nie spadnie poniżej 1 proc. PKB. Ministerstwo uzasadnia owo porzucenie zobowiązań tym, że nastąpiło ono „po odnotowanym w 2015 r. silniejszym niż wynikało z wymogów paktu dostosowaniu, które wyniosło 0,6 proc. PKB". Dla ministerstwa redukcja deficytu przez poprzedników jest więc swego rodzaju alibi przed Komisją Europejską, ale w polityce krajowej premier Morawiecki używa zupełnie innego komunikatu: to za poprzedników finanse publiczne były chore, a on jakoby je uzdrawia.
Co gorsza, nic nie wskazuje na to, żeby działania premiera Morawieckiego miały wreszcie dostosować się do jego retoryki. Według zapowiedzi ministerstwa Polska ma co prawda ograniczyć deficyt w finansach publicznych oczyszczony ze skutków zmian koniunktury do 1 proc. PKB, ale dopiero w połowie kadencji przyszłego parlamentu, kiedy pewnie będzie rządzić już ktoś inny. Ma temu pomóc wzmocnienie fundamentów polskiej gospodarki i przyspieszenie wzrostu PKB potencjalnego o 1 pkt proc. To jednak tylko puste deklaracje. Na razie fundamenty gospodarki są osłabiane, a dynamika PKB potencjalnego spada – według ministerstwa o 0,3 pkt proc. w 2016 roku. Najsilniejszy wstrząs dla fundamentów, czyli obniżenie wieku emerytalnego, dopiero przed nami.
A dług rośnie
Sytuacja jest poważna. Dług publiczny wzrósł z 51,1 proc. PKB w 2015 do 54,4 proc. PKB w 2016 r. i w br., mimo spodziewanego przyspieszenia wzrostu PKB, ma ponownie się zwiększyć – do 55,3 proc. PKB. Jego poziom ma być o prawie 2,8 proc. PKB wyższy niż przewidywało Ministerstwo Finansów zaledwie rok temu. Dług publiczny według definicji krajowej, która nie uwzględnia w szczególności zadłużenia Krajowego Funduszu Drogowego jest co prawda niższy (w ub.r. wyniósł 52,1 proc. PKB), ale wciąż jest realne zagrożenie przekroczenia konstytucyjnej granicy 60 proc. PKB przy ewentualnych poważnych turbulencjach za granicą i – w konsekwencji – załamaniu koniunktury u nas. Dotychczas za każdym razem w rok po wystąpieniu zewnętrznych wstrząsów przyrastał on o ponad 5 proc. PKB (i rósł także w następnym roku o 4–5 proc. PKB). Ale w przeszłości mieliśmy większy bufor bezpieczeństwa: w 2000 r. dług publiczny wynosił 37,5 proc. PKB, a w 2007 roku 44,4 proc. PKB. W innych krajach, które osiągnęły podobny poziom długu jak nasz kraj, w ub.r., jego wzrost powyżej 60 proc. PKB zabierał od roku do czterech lat.
Wykorzystać koniunkturę
Premier Morawiecki ma niewiele czasu na wzmocnienie finansów publicznych. Ale sytuacja gospodarcza w br. nie będzie sprzyjać porzuceniu fałszywej retoryki na rzecz potrzebnych działań. W tym roku nastąpi u nas istotne odbicie wzrostu PKB za sprawą dalszej poprawy koniunktury u naszych głównych partnerów handlowych oraz silnego zwiększenia inwestycji przez samorządy. Tylko ten ostatni czynnik przyspieszy wzrost PKB o 1,6 pkt proc., o ile oczywiście samorządy zrealizują swoje plany, co za wyjątkiem ub.r. robiły w ostatnich latach z naddatkiem. Ten okres dobrej koniunktury powinien zostać wykorzystany na przygotowanie polskiej gospodarki na trudne czasy, a nie na trwonienie wypracowanych dochodów. Kiedy koniunktura się pogorszy, to wydatki do sfinansowania przez państwo dodatkowo wzrosną (chociażby na zasiłki dla bezrobotnych, czy emerytury, na które będą wypychani ludzie w wieku emerytalnym), a w tym samym czasie dochody budżetu z podatków spadną.
Poprawa koniunktury w krajach wysoko rozwiniętych, czyli u naszych głównych partnerów handlowych, ma kruche podstawy. Kraje te nie usunęły swoich słabości ujawnionych przez kryzys, a nabawiły się nowych. Z nielicznymi wyjątkami wysokie zadłużenie sektora prywatnego się nie zmniejszyło, a znacznie urósł dług publiczny – do poziomów niemających precedensu w czasach pokoju. Dług publiczny w tak ważnych gospodarkach dla sytuacji ekonomicznej na świecie, jak Francja, Włochy, Japonia czy USA, jest bliski 100 proc. PKB lub wyższy i wciąż rośnie, bo rządy tych krajów kolejny raz od wybuchu globalnego kryzysu próbują kupić na kredyt poprawę koniunktury. Banki w Europie, zwłaszcza we Włoszech, nie uporały się z balastem złych kredytów. Kredyty te, już po odjęciu rezerw zawiązanych na pokrycie mogących wyniknąć z nich strat, są sześć razy wyższe niż zyski banków i zbliżone do kapitałów, pozyskanych przez nie od 2011 roku. Poza wąską grupą najbardziej wydajnych firm gwiazd w sektorze przedsiębiorstw dominuje stagnacja.