W trakcie ostatniego ćwierćwiecza Polska – tak jak inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej – znacząco zbliżyła się, pod względem dochodu, do poziomu zachodnioeuropejskiego. W 1995 r. Produkt Krajowy Brutto na jednego mieszkańca Polski wynosił realnie (tj. z uwzględnieniem różnic w poziomach cen) 32,8 proc. poziomu Niemiec. Do 2010 r. tenże wskaźnik wzrósł o 18,7 punktów procentowych, do 51,5 proc. Ostatnie pięciolecie przyniosło już bardziej umiarkowaną poprawę pozycji Polski względem Niemiec: do 56,1 proc. (w 2015 r.). Uzasadnione są prognozy, że tempo zmniejszania się dochodowego dystansu do Europy Zachodniej będzie ulegać dalszemu spowolnieniu. Polska – i inne kraje naszego regionu – utkną w pułapce średniego dochodu.
W pułapce tej na dobre tkwi już Słowenia – do niedawna najzamożniejszy kraj regionu. W 2005 r. słoweński PKB na jednego mieszkańca wynosił 73 proc. poziomu Niemiec – w 2015 r. już tylko 68,3 proc. Zresztą w pułapce znajdują się także aspirujące do „wybicia się" kraje Europy Południowej. Przykładowo: pozycja Hiszpanii pogorszyła się z 84,7 proc. poziomu niemieckiego w 2005 r. do 73,2 proc. w 2015 r.
Splot czynników
Szacunki dostępne z tzw. Projektu Maddisona (http://www.ggdc.net/maddison/maddison-project/data.htm) sugerują, że pomiędzy latami 1870 i 1910 PKB na jednego mieszkańca na ziemiach polskich wynosiło średnio 59,1 proc. poziomu Niemiec (w 1938 r. było to jeszcze mniej: 53,2 proc.; najlepszy jak dotąd wynik osiągnęła Polska w... 1948 r., było to 77,6 proc. poziomu niemieckiego). Nadzwyczajny postęp osiągnięty w ostatnim ćwierćwieczu – postęp, z którego jesteśmy słusznie dumni – należy więc widzieć w perspektywie historycznej: oto nasza część świata powraca na „swoje" miejsce w gospodarce europejskiej. A jest to niestety miejsce peryferyjne.
Rozważenie przyczyn tego stanu rzeczy wykracza poza ramy tego tekstu. Na pewno mamy tu do czynienia ze splotem różnych czynników geograficznych, historycznych, społecznych i politycznych. Ich skutkiem było trwające całe stulecia zamrożenie (a nawet uwstecznienie) procesów rozwoju gospodarki, społeczeństwa i instytucji politycznych, które dokonywały się w tym czasie w Europie Zachodniej. Nie ulega chyba wątpliwości, że szybkie odrobienie owych wielowiekowych zapóźnień – jeśli w ogóle możliwe – byłoby osiągnięciem iście herkulesowym.
Obecność Polski w Unii Europejskiej niewątpliwie przyczyniła się do postępu dotychczasowego. Przyniosła ona Polsce wiele dobrego – i pomogła w awansie na obecną pozycję dochodową. Jednak nie ulega dla mnie wątpliwości, że dalszy postęp będzie coraz trudniejszy. Szanse „potknięcia się" (którego skutków boleśnie doświadczają Słowenia i kraje Europy Południowej), będą znaczące – zwłaszcza gdyby Polska zechciała zrezygnować z własnego pieniądza. Niemniej jednak ostrożnie – i oportunistycznie – manewrując w ramach ograniczeń narzucanych „przez Brukselę", Polska może liczyć na powolną poprawę swojej pozycji gospodarczej. Oczywiście warunkiem takiego niespektakularnego powodzenia byłoby prowadzenie kompetentnej polityki na wielu polach – w tym zwłaszcza unikanie emocjonalnie, ale nie racjonalnie – motywowanych „wielkich skoków do przodu", „radykalnych przyspieszeń", realizacji górnolotnych „planów długookresowych" itp.