Z pułapki średniego dochodu nie wyrywać się za wszelką cenę

Warunkiem skuteczności w polityce unijnej jest wzajemna życzliwość we współpracy z partnerami. Trzeba być uprzejmym, a jeszcze lepiej miłym – pisze ekonomista.

Publikacja: 26.04.2016 21:00

Z pułapki średniego dochodu nie wyrywać się za wszelką cenę

Foto: materiały prasowe

W trakcie ostatniego ćwierćwiecza Polska – tak jak inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej – znacząco zbliżyła się, pod względem dochodu, do poziomu zachodnioeuropejskiego. W 1995 r. Produkt Krajowy Brutto na jednego mieszkańca Polski wynosił realnie (tj. z uwzględnieniem różnic w poziomach cen) 32,8 proc. poziomu Niemiec. Do 2010 r. tenże wskaźnik wzrósł o 18,7 punktów procentowych, do 51,5 proc. Ostatnie pięciolecie przyniosło już bardziej umiarkowaną poprawę pozycji Polski względem Niemiec: do 56,1 proc. (w 2015 r.). Uzasadnione są prognozy, że tempo zmniejszania się dochodowego dystansu do Europy Zachodniej będzie ulegać dalszemu spowolnieniu. Polska – i inne kraje naszego regionu – utkną w pułapce średniego dochodu.

W pułapce tej na dobre tkwi już Słowenia – do niedawna najzamożniejszy kraj regionu. W 2005 r. słoweński PKB na jednego mieszkańca wynosił 73 proc. poziomu Niemiec – w 2015 r. już tylko 68,3 proc. Zresztą w pułapce znajdują się także aspirujące do „wybicia się" kraje Europy Południowej. Przykładowo: pozycja Hiszpanii pogorszyła się z 84,7 proc. poziomu niemieckiego w 2005 r. do 73,2 proc. w 2015 r.

Splot czynników

Szacunki dostępne z tzw. Projektu Maddisona (http://www.ggdc.net/maddison/maddison-project/data.htm) sugerują, że pomiędzy latami 1870 i 1910 PKB na jednego mieszkańca na ziemiach polskich wynosiło średnio 59,1 proc. poziomu Niemiec (w 1938 r. było to jeszcze mniej: 53,2 proc.; najlepszy jak dotąd wynik osiągnęła Polska w... 1948 r., było to 77,6 proc. poziomu niemieckiego). Nadzwyczajny postęp osiągnięty w ostatnim ćwierćwieczu – postęp, z którego jesteśmy słusznie dumni – należy więc widzieć w perspektywie historycznej: oto nasza część świata powraca na „swoje" miejsce w gospodarce europejskiej. A jest to niestety miejsce peryferyjne.

Rozważenie przyczyn tego stanu rzeczy wykracza poza ramy tego tekstu. Na pewno mamy tu do czynienia ze splotem różnych czynników geograficznych, historycznych, społecznych i politycznych. Ich skutkiem było trwające całe stulecia zamrożenie (a nawet uwstecznienie) procesów rozwoju gospodarki, społeczeństwa i instytucji politycznych, które dokonywały się w tym czasie w Europie Zachodniej. Nie ulega chyba wątpliwości, że szybkie odrobienie owych wielowiekowych zapóźnień – jeśli w ogóle możliwe – byłoby osiągnięciem iście herkulesowym.

Obecność Polski w Unii Europejskiej niewątpliwie przyczyniła się do postępu dotychczasowego. Przyniosła ona Polsce wiele dobrego – i pomogła w awansie na obecną pozycję dochodową. Jednak nie ulega dla mnie wątpliwości, że dalszy postęp będzie coraz trudniejszy. Szanse „potknięcia się" (którego skutków boleśnie doświadczają Słowenia i kraje Europy Południowej), będą znaczące – zwłaszcza gdyby Polska zechciała zrezygnować z własnego pieniądza. Niemniej jednak ostrożnie – i oportunistycznie – manewrując w ramach ograniczeń narzucanych „przez Brukselę", Polska może liczyć na powolną poprawę swojej pozycji gospodarczej. Oczywiście warunkiem takiego niespektakularnego powodzenia byłoby prowadzenie kompetentnej polityki na wielu polach – w tym zwłaszcza unikanie emocjonalnie, ale nie racjonalnie – motywowanych „wielkich skoków do przodu", „radykalnych przyspieszeń", realizacji górnolotnych „planów długookresowych" itp.

Polityce sprytnego – ale konserwatywnego – dostosowywania się do realnych możliwości można by przeciwstawić doświadczenie wschodnioazjatyckic h tygrysów gospodarczych. Kraje te – poczynając od powojennej Japonii – dokonały fantastycznych przeobrażeń. W relatywnie krótkim czasie wyrwały się one z pułapki średniego dochodu, odrabiając wielowiekowe zapóźnienia gospodarcze i cywilizacyjne. Swój awans zawdzięczają wielu czynnikom – w tym zwłaszcza etatystycznie sterowanej polityce przemysłowej (w tym wyrafinowanemu protekcjonizmowi w handlu zagranicznym i w zakresie inwestycji zagranicznych).

Dwie alternatywy? Nie

Z wielu względów drogą wschodnioazjatycką Polska pójść nie może – i nie powinna zresztą. Nie tylko dlatego, że – ze względów „świadomościowych" – pójście tą drogą przynosi fatalne skutki poza Azją (np. w Ameryce Łacińskiej). Także nie tylko dlatego, że wymagałoby to wystąpienia z Unii Europejskiej (w tym rezygnacji z unijnych transferów i ze swobody podejmowania pracy w UE). Przede wszystkim dlatego, że czasy się zmieniły. Ze względów strategicznych świat (tak jak w tym wypadku USA) długo dobrotliwie tolerował etatystyczne i protekcjonistyczne zachowanie się swoich (zagrożonych przez agresywny komunizm) protegowanych w Azji Wschodniej. Nie ma powodu, by przypuszczać, że obecnie UE nie odpowiedziałaby na polski protekcjonizm restrykcjami dotykającymi eksport z Polski. W tej handlowej wojnie Polska poniosłaby niewyobrażalne straty – podczas gdy straty EU byłyby symboliczne (albo w ogóle żadne).

Czy Polska ma tylko dwie alternatywy: albo podjąć szaleńczą szarżę w pojedynkę, licząc na rychłe wybicie się na dobrobyt porównywalny z zachodnioeuropejskim; albo pasywnie dostosowywać się do warunków podyktowanych „przez Brukselę" – akceptując konieczność mozolnego wspinania się do góry?

Niezupełnie. Istnieje też możliwość aktywnego współkształtowania owych „warunków dyktowanych przez Brukselę". Te warunki mogą wspomagać dobry wzrost gospodarczy w Polsce (i całej UE) – albo go utrudniać. Ekipa Tuska i Rostowskiego nie robiła właściwego użytku z tej możliwości. A raczej robiła ona użytek niewłaściwy (na przykład aktywnie wspierając ekonomicznie bezsensowne rozstrzygnięcia w zakresie unijnej polityki fiskalnej).

Warunkiem skuteczności, jeśli idzie o współkształtowanie polityki unijnej, jest wzajemna życzliwość we współpracy z partnerami unijnymi. W kontaktach z nimi trzeba być co najmniej uprzejmym. A jeszcze lepiej miłym. Jak powiadał śp. prof. Władysław Bartoszewski, „panna niezamożna i niezbyt przystojna powinna być przynajmniej sympatyczna".

Autor pracuje w Wiedeńskim Instytucie Międzynarodowych Porównań Gospodarczych.

W trakcie ostatniego ćwierćwiecza Polska – tak jak inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej – znacząco zbliżyła się, pod względem dochodu, do poziomu zachodnioeuropejskiego. W 1995 r. Produkt Krajowy Brutto na jednego mieszkańca Polski wynosił realnie (tj. z uwzględnieniem różnic w poziomach cen) 32,8 proc. poziomu Niemiec. Do 2010 r. tenże wskaźnik wzrósł o 18,7 punktów procentowych, do 51,5 proc. Ostatnie pięciolecie przyniosło już bardziej umiarkowaną poprawę pozycji Polski względem Niemiec: do 56,1 proc. (w 2015 r.). Uzasadnione są prognozy, że tempo zmniejszania się dochodowego dystansu do Europy Zachodniej będzie ulegać dalszemu spowolnieniu. Polska – i inne kraje naszego regionu – utkną w pułapce średniego dochodu.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację