Polskie władze były dla twórców łaskawe. Pozwoliły im na korzystniejsze opodatkowanie. Bo wiedziały, że twórca, by coś samemu stworzyć, musi najpierw sporo wydać na książki i naukę.

Oczywiście zawsze byli też pseudotwórcy. Sława ani przywileje im się nie należą. Dlatego trudno odmówić racji Ministerstwu Finansów, które jeszcze pod kierownictwem dzisiejszego premiera Mateusza Morawieckiego postanowiło ukrócić nadużywanie przez nich udogodnień podatkowych. Chodziło o to, by np. członkowie rad nadzorczych, i tak sowicie wynagradzani, nie mieli przywilejów za tworzenie „dzieł" w postaci np. scenariuszy zarządzania spółką.

Do dzieła przystąpili zatem ministerialni twórcy przepisów podatkowych. Trochę się zagalopowali, bo z wprowadzonych od stycznia przepisów można wnioskować, że inżynierom ani informatykom nie należą się już fiskalne udogodnienia autorskie. To trochę wbrew filozofii premiera, który na światowych salonach chwali się grą w „Wiedźmina" czy samochodem Arrinera Hussarya. Bo to dzieła polskich twórców.

Na szczęście ministerstwo się zmitygowało i obiecało poprawić przepisy tak, by konstruktorzy i autorzy oprogramowania wciąż korzystali z 50-procentowych kosztów, a więc niższego podatku. Niestety, w terenie jest już gorzej. Liczne urzędy skarbowe zaczynają kwestionować takie prawo, nawet jeśli wcześniej inżynierowie i informatycy uzyskiwali korzystne z ich punktu widzenia oficjalne interpretacje dla swoich przypadków. Może urzędnicy też chcieli coś stworzyć (np. wpływy do budżetu). Ale wyszli raczej na pseudotwórców. Bo raczej niszczą, niż tworzą.

Do Stwórcy możemy się pomodlić, by polskim inżynierom dał talenty, a urzędnikom – rozum. Do premiera i pani minister finansów mam bardziej konkretny wniosek: ukróćcie państwo te szykany wobec twórców nowoczesnej techniki. Bo kto wam zbuduje te wymarzone elektryczne auta i międzykontynentalne lotniska?