To znane chińskie przysłowie idealnie odzwierciedla burzę wokół ustawy „o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych", okrzykniętej już ustawą antywiatrakową. W sporze, który dał wiatr w żagle wszystkim stronom sceny politycznej, coraz trudniej dostrzec argumenty merytoryczne. Postawy są skrajne – jedni chcą radykalnie uporządkować dotychczasowe praktyki budowania elektrowni wiatrowych, nie przejmując się ewentualnymi negatywnymi konsekwencjami dla firm z tej branży. Drudzy stają w obronie energetyki wiatrowej, ale na moje oko bardziej szukają okazji do efektownego zwarcia z partią rządzącą. Żadna z tych postaw z pewnością nie służy rozwojowi zielonych inwestycji w Polsce.
Po pierwsze, ustawa nazywana odległościową – bo kryterium odległości wiatraków od zabudowań jest sednem sporu – to kolejny przykład przepisów, nad którymi posłowie pracują w trybie superekspresowym. I znów widzimy, jak nadzwyczajne tempo daje wielce kontrowersyjny rezultat. Merytorycznym odzwierciedleniem tych zastrzeżeń jest opinia Sądu Najwyższego, który ocenił, że wejście w życie ustawy w proponowanym kształcie może być niezgodne z konstytucją. Posłowie zignorowali jednak zdanie sędziów i kontynuują pracę nad prawem, które może wyhamować rozwój produkcji energii ze źródeł odnawialnych. A przecież bez niej Polska nie wywiąże się z unijnych obowiązków i narazi się na wysokie kary finansowe.
Właśnie, nasza ustawa jest „odległościowa", a tymczasem niemal w każdym kraju UE reguły, według których lokalizowane są turbiny wiatrowe, opierają się głównie na kryteriach akustycznych. Emisja dźwięku przy pracy turbin to czynnik zasadniczy przy badaniu uciążliwości wiatraków. Sama odległość to za mało, bo warunki akustyczne mogą przecież znacząco różnić się od siebie w zależności od ukształtowania terenu, ilości i kształtu zabudowań, a także bliskości lasów.
Reasumując – mamy w zasięgu ręki precyzyjne przepisy odnoszące się do lokalizacji turbin, mimo to posłowie chcą uchwalić takie, które z pewnością zniechęcą producentów zielonej energii do inwestowania.
Ale i obrońcom „wiatrakowej" twierdzy mam sporo do zarzucenia. Na jej murach stanęli ochoczo politycy opozycji, oczywiście. Z ich inicjatywy zorganizowano w Sejmie tzw. konsultacje społeczne. Tyle że do tych „konsultacji" zaproszono wyłącznie zwolenników turbin wiatrowych. Tymczasem bez wysłuchania krytycznych argumentów na temat obecnego stanu rzetelna dyskusja jest niemożliwa.