Przede wszystkim okazało się, że dni Angeli Merkel na najważniejszym stanowisku (nie tylko w Niemczech) nie są wcale policzone. A zmiana kanclerza byłaby ryzykowna dla naszego kraju. I dotyczy to zarówno zmiany na polityka z tej samej partii (CDU) jeszcze w tej, kończącej się w przyszłym roku kadencji, jak i na kogoś z innych ugrupowań – po wyborach do Bundestagu w 2017 r. (czyli zapewne socjaldemokratę). Ryzyko sprowadza się do jednego słowa: Rosja.

Dzisiejszą politykę Niemiec i UE wobec Kremla, z całkiem dotkliwymi sankcjami, kształtuje Angela Merkel. Politycy z SPD i przedstawiciele konserwatywnego skrzydła niemieckich chadeków mają wiele wyrozumiałości dla Rosji, a mniej dla mniejszych krajów przez nią zagrożonych.

Z Rosją związany jest też drugi pozytywny skutek niedzielnych wyborów. Mogą one doprowadzić do zbliżenia się chadeków Merkel (zwanych czarnymi) i Zielonych. Wiele wskazuje na to, że w Badenii-Wirtembergii powstanie koalicja czarno-zielona. Nie byłaby pierwszą w historii na poziomie landu, ale szczególnie istotną dla testowania ewentualnego wspólnego rządu federalnego. Trudno sobie zaś wyobrazić lepszy dla Polski niemiecki rząd niż czarno-zielony, i to jeszcze z Merkel na czele. Zieloni są wyjątkowo jak na zachodnich polityków krytyczni wobec rosyjskiego imperializmu. I wrażliwi na sprawy słabszych – zarówno ludzi, jak i państw.

Do hasła „Rosja" sprowadzę też ocenę sukcesu w niedzielnych wyborach Alternatywy dla Niemiec, wyrosłej na niechęci do muzułmańskich imigrantów zaproszonych przez Merkel (AfD uzyskała w landach od 12,6 do 24,2 proc. poparcia). Jak przystało na antyimigrancką, eurosceptyczną partię starej Europy jest pełna podziwu dla Władimira Putina.

Biało-czerwonym najbliżej jest do koalicji czarno-zielonej. Nie wiadomo, czy będzie po przyszłorocznych wyborach do Bundestagu możliwa matematycznie. Ale politycznie staje się coraz bardziej prawdopodobna.