Przez ostatnie trzy lata elektrownia w Ostrołęce była gorącym kartoflem przerzucanym między wszystkimi stronami uczestniczącymi w projekcie. Entuzjastycznie lansowany przez Ministerstwo Energii węglowy blok C – dobudowany do instalacji z lat 50. i 70. – spotkał się z lodowatym przyjęciem znacznej części ekspertów z branży energetycznej, rynków finansowych oraz, rzecz jasna, ekologów.

W kontrowersyjną inwestycję zdołaliśmy wpakować 1,15 mld zł – na tyle oszacował poniesione dotąd nakłady minister aktywów państwowych Jacek Sasin. To własne fundusze udziałowców spółki, koncernów Energa i Enea, oraz pożyczki z tych firm dla spółki odpowiadającej za budowę. Niemało, ale koszty całej inwestycji szacowano na, bagatela, 6 mld zł.

Za te miliardy miała powstać instalacja, która byłaby jednym z największych odbiorców polskiego węgla, a przy okazji – dzięki możliwości spalania biomasy – wspierałaby rolników z regionu. Z opublikowanej w ubiegłym roku analizy firmowanego przez byłego ministra finansów Stanisława Kluzę think tanku Instytut Debaty Eksperckiej i Analiz Quant Tank wynika też, że elektrownia przyniosłaby spadek bezrobocia o jedną czwartą, 190 mln zł przychodów dla miasta i okolic, wielomilionowe wpływy do budżetu Ostrołęki, rozbudowę infrastruktury. A nawet, w co może trudno uwierzyć, poprawę powietrza w okolicy.

Szkopuł w tym, że nikt na te wszystkie dobrodziejstwa nie chciał wydać ani złotówki. Unia Europejska od dłuższego czasu nie finansuje już węglowych inwestycji. Polski rząd nie kwapił się z oferowaniem wsparcia. Koncerny z branży energetycznej i wydobywczej broniły się rękami i nogami, co miało – według krążących plotek – doprowadzić do usunięcia jednego ze szczególnie opornych prezesów w trybie natychmiastowym. Banki zbyły Ostrołękę milczeniem.

Nie ma w tym nic dziwnego. Pominąwszy część ekspertów, którzy wątpili w możliwość radykalnego przestawienia energetyki z węglowych torów, reszta mówiła jasno: budowa elektrowni na węgiel w chwili, gdy Europa pospiesznie od niego odchodzi, to biznesowe samobójstwo. Ceny węgla w Polsce są znacznie wyższe niż na rynkach światowych, a ceny pozwoleń na emisję CO2 i tak już przyduszają rodzimą energetykę. Lapidarnie rzecz ujmując: ten miś był ponad miarę naszych możliwości.