Krzysztof Oppenheim: Wojna frankowiczów z bankami

Obecna postawa banków nie ma nic wspólnego z odpowiedzialnym działaniem. Wręcz przeciwnie, to ucieczka od odpowiedzialności.

Aktualizacja: 26.01.2017 21:28 Publikacja: 26.01.2017 20:30

Krzysztof Oppenheim

Krzysztof Oppenheim

Foto: Rzeczpospolita/Krzysztof Skłodowski

Rozszalała się na całego wojna frankowiczów z bankami. Stało się to za sprawą jednego człowieka: jest nim Cezary Stypułkowski, prezes mBanku, który w serii publikacji przypuścił szarżę na kancelarie prawne pomagające frankowiczom (patrz tekst „Frankowicze są wkręcani w procesy", „Rzeczpospolita" z 13 stycznia 2016 r. – red.).

Postanowiłem włączyć się do tej dyskusji. Proponuję, by tym razem przyjrzeć się kredytom frankowym od strony merytorycznej. Przedstawiam argumenty jasno wskazujące, że to banki powinny ponosić odpowiedzialność za obecną sytuację.

Bezpieczeństwo depozytów

Nadrzędną zasadą działania banków jest dbałość o bezpieczeństwo depozytów, to święta reguła obowiązująca w tej dziedzinie. Żaden z deponentów przy zakładaniu lokaty nie wyrażał zgody, aby bank podejmował ryzykowne transakcje do prowadzenia akcji kredytowej we frankach środkami pozostawionymi przez tegoż klienta na bezpiecznym depozycie.

Banki wystawiły oszczędności swoich klientów na nieprzewidywalne w skutkach ryzyko. W sposób absolutnie nieuprawniony. Dziś bankowcy straszą opinię publiczną następstwem przewalutowania: bo niby w ten sposób chcą „uchronić przed stratami deponentów", gdyby dany bank był zmuszony do ogłoszenia upadłości.

Zdolność kredytowa

Zgodnie z art. 70.1. prawa bankowego: „bank uzależnia przyznanie kredytu od zdolności kredytowej kredytobiorcy". Banki przy badaniu zdolności kredytowej klientów dostosowały się wyłącznie do zapisów rekomendacji S wprowadzonej przez KNF w 2006 r. Zawierała ona błędne założenie, że kurs franka może wzrosnąć o maksymalnie 20 proc. Dodajmy, że kredyty we frankach udzielone przed 1 lipca 2006 r. nie zawierały nawet takiego „zabezpieczenia": do zdolności kredytowej banki brały pod uwagę wysokość raty kredytu we frankach na dzień złożenia wniosku o kredyt.

W przypadku kredytów udzielanych od 2007 do września 2008 r. kurs wzrósł od tego okresu nawet o 100 proc. Gdyby nie tak znaczący błąd w ocenie ryzyka kredytowego, nie doszłoby do wielkich problemów przy spłacie kredytów we frankach. Nie mając zdolności kredytowej, by wziąć kredyt we frankach szwajcarskich, klienci byliby zdani na zadłużenie się w złotym.

Powołam się tu na słowa prezesa mBanku z publikacji dla „Rzeczpospolitej": „przypomnę, że nie chodzi o zakup butów, ale o umowy kilkudziesięcioletnie". No właśnie, znacząca część klientów traciła możliwość obsługi kredytu ledwie po kilku miesiącach od zawarcia umowy z bankiem. Mam tu na uwadze w szczególności kredyty udzielone w 2008 r. Buty powinny wytrzymać choćby jeden sezon, umowy kredytowe we frankach w wielu przypadkach nawet tego zadania nie spełniły. Poprzez błędną politykę departamentów ryzyka kredytowego udzielono więc setek tysięcy kredytów, w sytuacji kiedy wnioskodawca nie posiadał zdolności kredytowej.

Zasady bezpieczeństwa kredytów w walutach obcych

Znajomość działania kredytów walutowych nie może stanowić tajemnicy dla członków zarządu banku czy pracowników departamentu ryzyka kredytowego. Poniżej wymieniam trzy zasady bezpieczeństwa, które muszą obowiązywać jednocześnie w przypadku prowadzenia przez bank akcji udzielania kredytów hipotecznych w walucie obcej.

- Zasada 1. Nie powinno się udzielać kredytów w walutach „egzotycznych" dla danego kraju.

- Zasada 2. Nie powinno się udzielać kredytów w walucie kraju, którego gospodarka jest znacząco silniejsza od gospodarki macierzystej.

- Zasada 3. Kredyt w walucie obcej jest bezpieczny wyłącznie w okresie wzmocnienia się tej waluty wobec waluty narodowej.

Jeśli spełnione są zasady 1 i 2, bierze się kredyt – ze względów bezpieczeństwa – zawsze w tej „mocnej" w danym okresie walucie. Są to podstawowe, powszechnie znane, zasady bezpieczeństwa prowadzenia akcji kredytowej w obcej walucie.

Jak widać, w okresie do 2008 chciwość całkowicie zaślepiła bankowców: frank wyjątkowo mocno osłabił się wobec złotego, więc udzielanie w nim kredytów było działaniem w pełni sprzecznym z wiedzą bankową.

Błąd zaniechania banków

Banki popełniły błąd zaniechania w okresie przed czarnym czwartkiem, czyli 15 stycznia 2015 r., kiedy kurs franka wystrzelił. Czarny czwartek był do przewidzenia. Przypomnę tu słowa prezesa NBP Marka Belki z 2014 r. dotyczące kredytów we frankach kierowane wprost do przedstawicieli sektora bankowego: „(...) kredyty walutowe są jak społeczna tykająca bomba. Nie dajmy się oszukać, że one nie mają żadnego znaczenia, że ludzie spłacają te kredyty, a wy jakoś sobie radzicie z ich finansowaniem. (...) Zaproponujcie takie rozwiązania, które by pozwalały ten problem jakoś rozwiązać. To nie jest problem, obok którego powinniśmy przejść obojętnie, bo to się nam będzie czkawką odbijać".

Te słowa – niezwykle trafna ocena zagrożenia, jakie niosą ze sobą kredyty walutowe – zostały wypowiedziane przez prezesa NBP na Forum Bankowym, które odbyło się w kwietniu 2014 r. Czyli wiele miesięcy przed czarnym czwartkiem. Żaden z banków nie podjął nawet próby rozwiązania problemu frankowego. Społeczna „tykająca bomba" nie została do dziś rozbrojona.

5. Odpowiedzialność za wady ukryte produktu

To producent – a nie nabywca – ponosi odpowiedzialność za wady ukryte produktu. W państwie prawa zasada ta powinna obowiązywać w każdej dziedzinie, nie wyłączając bankowości. Jakie informacje uzyskiwał potencjalny kredytobiorca przed podjęciem decyzji o wyborze waluty kredytu? Od 1 lipca 2006 r., czyli po wejściu w życie rekomendacji S, zarówno KNF, jak i banki uwzględniały wzrost kursu franka o 20 proc. Gdyby kurs faktycznie wzrósł tylko o tyle, dziś nie byłoby problemu frankowego.

6. Trzeba się było ubezpieczyć

Banki, decydując się na akcję kredytową obarczoną przewidywalnym ryzykiem, jakim było w przypadku kredytów we frankach ryzyko kursowe, mogły przed powyższym się zabezpieczyć. W jaki sposób? Poprzez przygotowanie właściwej oferty kredytu walutowego z obowiązkowym ubezpieczeniem od wzrostu kursu franka powyżej 20 proc. w stosunku do kursu z dnia uruchomienia. Żaden z banków takiego ubezpieczenia nie wprowadził do oferty.

W ofercie banków było wiele ubezpieczeń, zabrakło jednak najważniejszego: od skutków ryzyka kursowego. Powyższe także obciąża bank, a nie kredytobiorcę.

Czy można było przewidzieć kryzys

W Polsce uznajemy, że kryzys finansowy zaczął się od upadku Lehman Brothers we wrześniu 2008 r. Natomiast w USA nieunikniona katastrofa wisiała nad rynkiem finansowym od 2007 roku. Tej informacji mógł nie posiadać kredytobiorca, ale z pewnością fakty te nie były tajemnicą dla banków działających w Polsce. Trudno uwierzyć, że wiedza o fatalnym stanie rynku kredytów hipotecznych „subprime" w Stanach Zjednoczonych nie była znana np. w GE Money Banku (właścicielem banku był amerykański koncern General Electric) czy w Deutsche Banku, który w USA był bardzo zaangażowany w obrót toksycznymi aktywami. Pomimo to, obydwa banki sprzedawały w Polsce kredyty frankowe: zarówno w 2007, jak i w 2008 r.

Inne przykłady bankowej „jazdy bez trzymanki"

Kilka banków, w tym mBank, przez pewien czas oferowało kredyty hipoteczne w jenach. Kredyty jenowiczów okazały się większą katastrofą dla klientów niż frankowe. Polbank nie dostosował swoich procedur do rekomendacji S z 2006 r., czyli wyliczając zdolność kredytową przy kredycie we frankach, brał pod uwagę wysokość raty z dnia wniosku o kredyt.

W okresie najwyższego ryzyka (2007 – wrzesień 2008), kiedy kurs franka był wyjątkowo niski, a ceny nieruchomości szybko rosły, niektóre banki przy kredytach we frankach oferowały kwoty równe 120–130 proc. wartości zabezpieczenia. Dziś często spotykam się z sytuacją, kiedy kredyt stanowi nawet 250 proc. wartości nieruchomości.

Narzuca się więc naturalne pytanie, dlaczego mimo oczywistego, bardzo realnego ryzyka banki kontynuowały akcję kredytową we frankach w okresie największego zagrożenia? Otóż na kredytach walutowych zarabia się znacznie więcej niż na złotowych: można było zastosować wyższą marżę, był też zarobek na spreadzie 4–13 proc.

Prowadzenie tak ryzykownej akcji w latach 2007–2008 to efekt chciwości bankowców popartej wiedzą, że i tak nie poniosą konsekwencji skrajnie nieodpowiedzialnych działań. Te zostaną przerzucone na klientów (deponentów lub kredytobiorców) albo na Skarb Państwa. Działanie banków potwierdza maksymę, że prywatyzują zyski, w zamian – uspołeczniają straty.

Bankowcy, w tym także prezes Cezary Stypułkowski w swoich publikacjach, nadużywają słowa „odpowiedzialność". Obecna postawa banków nie ma nic wspólnego z odpowiedzialnym działaniem. Wręcz przeciwnie – jest to ucieczka od odpowiedzialności przez podmioty wciąż określane mianem instytucji publicznego zaufania.

Autor jest ekspertem w dziedzinie kredytów hipotecznych, restrukturyzacji i konsolidacji zobowiązań. Związany z bankowością od 1993 r.

Rozszalała się na całego wojna frankowiczów z bankami. Stało się to za sprawą jednego człowieka: jest nim Cezary Stypułkowski, prezes mBanku, który w serii publikacji przypuścił szarżę na kancelarie prawne pomagające frankowiczom (patrz tekst „Frankowicze są wkręcani w procesy", „Rzeczpospolita" z 13 stycznia 2016 r. – red.).

Postanowiłem włączyć się do tej dyskusji. Proponuję, by tym razem przyjrzeć się kredytom frankowym od strony merytorycznej. Przedstawiam argumenty jasno wskazujące, że to banki powinny ponosić odpowiedzialność za obecną sytuację.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację