Witold M. Orłowski: Dług prawie jak narkotyk

Ustawiony w centrum Warszawy zegar pokazał właśnie, że nasz dług publiczny przekroczył bilion złotych. Zegar ustawił tam znany gospodarczy szkodnik Leszek Balcerowicz – zapewne po to, by choć trochę zrehabilitować się za swoje dawne szkodnictwo.

Publikacja: 12.01.2017 06:36

Witold M. Orłowski: Dług prawie jak narkotyk

Foto: Fotorzepa

Zegar to w końcu zegar, urządzenie dość przydatne. Jak spauperyzowani przez 27 lat neoliberalnego szaleństwa i zmuszeni dziś do pracy za nędzne grosze Polacy spojrzą na zegar, od razu przypomną sobie o dawnych wspaniałych czasach, gdy żadnego wyświetlanego na ulicy długu nie było. Nie było zresztą wielu innych rzeczy – nie było mięsa u rzeźnika, benzyny na stacji, mebli w sklepie meblowym. I komu to przeszkadzało?

Najwyraźniej jednak przeszkadzało, i to większości Polaków, skoro się zmieniło. Przez 27 lat transformacji polska gospodarka wielokrotnie zwiększyła swoją wydajność, zdobyła mocną pozycję konkurencyjną, zyskała stabilny pieniądz. Niestety, w ciągu całego tego okresu (poza jednym rokiem) polskie państwo wydawało zawsze więcej, niż miało dochodów, więc dług publiczny systematycznie wzrastał.

Czy bilion złotych długu jest powodem do paniki? Optymista powie, że nie należy przesadzać. Relacja naszego długu publicznego do PKB wynosi 52 proc., więc nie tylko wciąż spełniamy unijne wymogi, ale należymy do dziesięciu krajów Unii o najniższym poziomie zadłużenia – w pięciu wskaźnik ten przekracza 100 proc., a w najpotężniejszych finansowo Niemczech wynosi 71 proc. Jesteśmy też w znacznie lepszej sytuacji niż kiedyś, bo w roku 1990 relacja naszego długu publicznego do PKB wynosiła niemal 100 proc. Jeśli dodać, że nasza gospodarka rośnie, pieniądz jest stabilny, minister finansów nie ma problemów ze sprzedażą na rynku obligacji, płacone przez polski rząd odsetki są umiarkowane, a ratingi wciąż wysokie, wychodzi na to, że nie ma powodów do paniki.

Z drugiej jednak strony systematyczny wzrost długu pokazuje pewien groźny mechanizm. Polscy politycy nie są w stanie powstrzymać się przed ciągłym zwiększaniem długu, bo oznaczałoby to rezygnację z części wydatków publicznych – a zatem z zadowolenia części potencjalnych wyborców. Fakt, że wydane w ten sposób pieniądze trzeba kiedyś będzie z odsetkami oddać, nikogo nie przeraża. W końcu będą to musiały robić inne rządy, i to w innych czasach. Wzrost długu publicznego jest więc jak narkotyk – przynoszący czasową ulgę, ale uzależniający i prowadzący do przyszłych problemów.

Tempo wzrostu polskiego długu publicznego ponownie przyspieszyło, ale oczywiście póki co żadnego bezpośredniego zagrożenia kryzysem nie ma. Problem jest inny. Stały wzrost długu to ścieżka, która bez wątpienia prowadzi w kierunku przepaści. Na szczęście krawędź przepaści jest jeszcze naprawdę bardzo, bardzo daleko. Ale jeśli nie będziemy umieli na czas zawrócić, kiedyś możemy się do niej niebezpiecznie zbliżyć.

Witold M. Orłowski, główny ekonomista PwC w Polsce, rektor Akademii Finansów i Biznesu Vistula

Zegar to w końcu zegar, urządzenie dość przydatne. Jak spauperyzowani przez 27 lat neoliberalnego szaleństwa i zmuszeni dziś do pracy za nędzne grosze Polacy spojrzą na zegar, od razu przypomną sobie o dawnych wspaniałych czasach, gdy żadnego wyświetlanego na ulicy długu nie było. Nie było zresztą wielu innych rzeczy – nie było mięsa u rzeźnika, benzyny na stacji, mebli w sklepie meblowym. I komu to przeszkadzało?

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację