Ale do Waszyngtonu docierało już coraz więcej niepokojących sygnałów świadczących o tym, że hegemonia USA może okazać się trudna do utrzymania. Nad Potomakiem ze zdumieniem odkrywano, że Arabowie wcale nie marzą o przyjęciu “american way of life”, a wręcz są gotowi z bronią w ręku się temu przeciwstawić. Amerykańskie firmy z coraz większym trudem konkurowały już nie tylko z japońskimi ale też chińskimi rywalami. A model rozwoju kraju oparty o nieokiełzany rozwój usług finansowych, który wkrótce miał doprowadzić do największego kryzysu od trzech pokoleń, dawał pierwsze poważne oznaki załamania.
Brzeziński niekoniecznie wiedział, jak temu skutecznie zaradzić. W końcu gdy był doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego Jimmy Cartera, Ameryka przeszła okres wyjątkowej słabości na arenie międzynarodowej, z której musiał ją wyciągać Ronald Reagan. Ale Zbig miał jedną rzadką wśród elit amerykańskich cechę: potrafił spojrzeć na politykę światową z perspektywy nie tylko USA, ale także innych wielkich graczy, przynajmniej próbować zrozumieć ich mentalność i interesy.
To chyba przede wszystkim dlatego nawet wiele lat po opuszczeniu Białego Dom był wciąż zapraszany przez czołowe amerykańskie media, pozostał ważnym uczestnikiem debaty o przyszłości Stanów Zjednoczonych.
Ten kluczowy atut Brzeziński zawdzięczał w ogromnym stopniu utrzymaniu ścisłych związków z Polską. Gdy zacząłem pracę jako korespondent “Rzeczpospolitej” w Waszyngtonie, przeżyłem ten sam szok, co wszyscy inni, europejscy dziennikarze: brak dostępu do polityków już nie tylko pierwszej ale i drugiej ligi. Poczucie, że Amerykanie są skoncentrowani wyłącznie na sobie, obce media ich nie interesują.
Brzeziński był jednym z nielicznych wyjątków. Wywiadów udzielał rzadko, chciał, aby były one wydarzeniem. Wtedy zawsze upierał się, aby były przeprowadzone po polsku, nawet, jeśli czasem musiał szukać odpowiednich słów.