Można by wymieniać bardzo długo problemy, którymi coraz aktywniej zajmują się powstające ruchy miejskie, różnego rodzaju stowarzyszenia czy fundacje, ale także samorzutnie powstające, niesformalizowane grupy mieszkańców, którym zależy, by tam, gdzie mieszkają, żyło się lepiej. To doskonały sygnał – po latach traktowania przestrzeni wspólnej jako ziemi niczyjej, którą powinien się zajmować mityczny ktoś, powoli się uczymy, że zależy ona także od nas. Modne słowo „partycypacja" jest dziś odmieniane przez wszystkie przypadki, ale na szczęście na słowie się nie kończy.

Dużo dobrego do procesu włączania mieszkańców do współodpowiedzialności za swoje miejsce na ziemi zrobiły samorządy. Jest bowiem jeszcze jedno modne słowo, wymieniane najczęściej w kontekście strategii zrównoważonego rozwoju – miasta przyszłości powinny być „inkluzywne", dopuszczające wielogłos zainteresowanych stron. Stąd coraz powszechniejsze budżety obywatelskie, granty na lokalne projekty, o które mogą się starać nawet grupy ludzi z jednego podwórka, by zorganizować wspólny festyn przy trzepaku, miejsca, w których mogą się spotykać ludzie, realizować swoje pasje i wciągać do nich innych. Wychodzimy ze skorupy i choć jest to proces powolny, to jednak trwa i chyba już nic nie powinno go zatrzymać. A to dobry znak dla nas i miejsc, w których żyjemy (Temat numeru >R4 – 7).

Także w innych wymiarach miasta, małe, duże i zupełnie mikroskopijne, stają się dla mieszkańców prawdziwą wartością, powodem do dumy. Jak mówi Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska, dla gdańszczan przyznanie tytułu Pomnik Historii Twierdzy Wisłoujście jest sygnałem, że ważne dla lokalnej historii miejsca powiększają nasze dziedzictwo narodowe. I to ma znaczenie dla obecnych i przyszłych pokoleń („Przybywa pomników historii" >R16). Z kolei Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa („Rzeszów mój widzę ogromny" >R8 – 9), opowiada, że taka duma z miejsca, w którym się żyje, może prowadzić do zmiany zachowań, wydawałoby się, nie do zmiany. A jednak, jak opowiada, odpowiedzialność za miejsce sprawia, że w Rzeszowie nikt nie rzuca śmieci na ulicę, bo dobre, przyjazne miasto to także czyste miasto.

Dumny z Łodzi, z umiejętnego wykorzystywania jej filmowej historii do promocji tego miasta jest także wybitny kompozytor, organizator festiwalu Transatlantyk, a przy okazji laureat Oscara Jan A.P. Kaczmarek („Filmowy posiłek z wielu świetnych dań" >R20 – 21). Jak przekonuje, Transatlantyk jest organicznie związany z miastem, gdzie się odbywa, oraz z jego społecznością. – Łódź przed kilku laty uwiodła mnie swoją ambicją. Secesyjny, postindustrialny klimat wpływa na festiwal. To miasto bardzo inspiruje mnie jako artystę – jego historia, architektura i zakorzenienie w filmie. Samorząd łódzki mierzy wysoko i pisze dla siebie rolę miasta filmu na nowo – mówi nam Jan A.P. Kaczmarek. I znów pojawia się tu wątek lokalnej społeczności, bez której pewne historie by się nie działy bądź też miałyby zupełnie inny wymiar.

Dlatego – nawet jeśli dotąd nie chciało się nam zgłosić propozycji do budżetu obywatelskiego czy zagłosować na jedną z nich, nie włączyliśmy się do jednej z lokalnych inicjatyw czy nawet nie poznaliśmy się bliżej z sąsiadami na klatce schodowej – zróbmy to teraz. Wspólnie możemy więcej. Zresztą naprawdę niektórych spraw nie załatwi za nas żadna magiczna, niewidzialna ręka – czy to rynku, czy samorządu. Coraz więcej zależy od nas samych.