Junosza to był jego rodowy herb, ale też pod takim pseudonimem rozpoczął swoją artystyczną drogę. Przed II wojną światową do Teatru Polskiego czy do kin warszawiacy chodzili „na Junoszę", wiadome bowiem było, że aktor znowu zachwyci swą kreacją. Nie dziwi więc, że był najlepiej opłacaną gwiazdą. Wysoko się cenił, ale też na scenie czy przed kamerą dawał z siebie wszystko. Używał mocnych środków wyrazu: uchodził za mistrza charakteryzacji, co pomagało mu dokonywać niebywałych transformacji – stawał się odgrywaną przez siebie postacią. A przy tym obce mu było tanie gwiazdorstwo i efekciarstwo sceniczne. Elektryzował publiczność piorunującym spojrzeniem spod krzaczastych brwi i niepokojącym tembrem głosu. Ten arystokratyczny z wyglądu i sposobu bycia mężczyzna miał jednak dwie słabości, obie bardzo kosztowne: hazard i kobiety. W efekcie nawet niebotyczne gaże Junoszy na niewiele się zdawały i niejednokrotnie do drzwi jego mieszkania pukali wierzyciele. Kiedy więc 5 lipca 1943 r. na piątym piętrze nowoczesnej kamienicy przy ul. Poznańskiej 38 pojawiło się dwóch mężczyzn, nikt z domowników nie spodziewał się tak tragicznego finału.
Ostatni akt
Niewielu wiedziało, jak kosztownym ciężarem dla Junoszy była jego druga żona. Gdy ją poznał w 1922 r., miał już ponad 40 lat i za sobą jedno krótko trwające małżeństwo (w 1915 r. jego 25-letnia żona, aktorka Helena Jankowska, zmarła nagle na zawał serca). Tym razem Junosza zakochał się w Jadwidze Galewskiej, młodszej od siebie o dwie dekady mężatce, pięknej niebieskookiej brunetce, której mąż – nie mogąc znieść zhańbienia – w trakcie rozprawy rozwodowej popełnił samobójstwo. Aktor poślubił więc owdowiałą piękność i adoptował jej kilkumiesięczne dziecko. Dosłownie oszalał na jej punkcie, uznał też, że z taką urodą powinna zostać gwiazdą. Jadwiga przyjęła pseudonim Jaga Juno i próbowała zrobić aktorską karierę. Niestety, okazała się kompletnym beztalenciem, nie pomogły ani epizody filmowe u boku męża, ani występy w teatrach objazdowych. Zdarzało się nawet, że była wygwizdywana przez publiczność, która po spektaklu domagała się zwrotu pieniędzy za bilety. Junosza jednak tak bardzo pragnął dla swej żony kariery, że postanowił uczynić z niej diwę operową. Wysłał ją więc do Włoch na studia. Niestety, Jadwiga wróciła z Włoch nie jako wykształcona śpiewaczka, ale... morfinistka. Nałóg żony kładł się cieniem na stosunkach między małżonkami (przez pewien czas żyli w separacji), pochłaniał też większość domowego budżetu. Kiedy zaś Jadwiga oprócz morfiny zaczęła zażywać także kokainę, wysokie zarobki męża już nie wystarczały. Z domu znikały więc kosztowności, biżuteria i obrazy.
Prawdziwy dramat rozpoczął się wraz z wybuchem wojny. W początkowej fazie okupacji Junosza przy ul. Boduena 4 otworzył kawiarenkę, którą nazwał „Znachor" i gdzie dawał schronienie i zatrudnienie warszawskim aktorom. Szybko jednak porzucił to zajęcie i powrócił do grania. Niestety, pomimo zakazu konspiracyjnego ZASP występował w tzw. jawnych teatrach, w Komedii i Złotym Ulu. I choć odmówił zagrania w antypolskiej propagandówce niemieckiej „Powrót", to wielu warszawiaków miało mu za złe „bratanie się" z okupantem. Co jednak ważne, ponoć nic nie wiedział ani o oszustwach żony, ani o jej współpracy z Niemcami. A powodowana nałogiem Jadwiga nie cofała się przed niczym: zrozpaczonym matkom i żonom więźniów z Pawiaka oferowała pomoc w dostarczaniu paczek. Te jednak nigdy nie docierały za mury więzienia, bo Jadwiga sprzedawała je na mieście. Brała też łapówki, obiecując pomoc w wykupieniu więzionych na Pawiaku bliskich. Nikomu jednak nie pomagała, wszystkie pieniądze przeznaczała na kokainę. Gestapo szybko namierzyło zdesperowaną Jadwigę i zaoferowało jej pomoc w zdobywaniu narkotyków – w zamian za współpracę. I to na tę konfidentkę, żonę wybitnego aktora, Polskie Państwo Podziemne wydało wyrok śmierci.
Istnieje kilka sprzecznych relacji zdarzeń z 5 lipca 1943 r. Według jednej z nich dwóch likwidatorów ze specjalnej grupy AK wtargnęło do mieszkania przy Poznańskiej 38 i zaczęło nawet odczytywać wyrok struchlałej i stojącej w holu mieszkania Jadwidze. Wtedy jednak ze swego gabinetu wyszedł 63-letni Junosza, który miał jeszcze krzyknąć: „Na miłość boską, nie strzelać!". Własnym ciałem zasłonił żonę – w tej samej chwili padły dwa strzały. Likwidatorzy, widząc swą tragiczną pomyłkę, szybko się ulotnili. Ciężko rannego aktora przewieziono do pobliskiej lecznicy „Omega", niestety, pomimo natychmiastowej pomocy udzielonej przez lekarzy Kazimierz Junosza-Stępowski zmarł jeszcze tego samego dnia. Niczym jeden z granych przez niego tragicznych bohaterów poświęcił własne życie, a także honor, w imię miłości. Miasto zaczęło plotkować. Z rąk likwidatorów AK zginął przedwojenny gwiazdor, który jednak w czasie okupacji występował w jawnych teatrach, długo więc sądzono, że to on był celem. Zwłaszcza że w prasie podziemnej nie przyznano się do błędu.
Na Jadwidze ciągle jednak ciążył wyrok śmierci. Po stracie męża leczyła się w szpitalu psychiatrycznym w pruszkowskich Tworkach. Nie uniknęła kary – gdy tylko powróciła na Poznańską, podziemie zapukało do jej drzwi. 20 marca 1944 r. wyrok został wykonany. Jadwiga Stępowska zginęła od strzałów na miejscu. Po śmierci pochowano ją na Cmentarzu Powązkowskim obok męża, jednego z najlepszych przedwojennych aktorów.