Prawnik o reprywatyzacji: W Warszawie były patologie

Przespaliśmy moment na przygotowanie dobrej ustawy reprywatyzacyjnej – mówi radca prawny Łukasz Bernatowicz

Aktualizacja: 30.08.2016 08:31 Publikacja: 29.08.2016 18:11

Łukasz Bernatowicz

Łukasz Bernatowicz

Foto: materiały prasowe

W dyskusji publicznej mówi się „dzika" reprywatyzacja. Słusznie?

Łukasz Bernatowicz: To prawda, miejscami jest dzika. Przez 25 lat wolnej Polski nasze państwo nie uporało się bowiem z tą luką legislacyjną. Nie mamy ustawy reprywatyzacyjnej. Śmiem wręcz twierdzić, że to największy błąd skądinąd udanej transformacji ustrojowej kraju. Największa nasza wpadka.

Projektów było sporo.

Co najmniej kilkanaście. Już w 1991 r. starano się ten problem rozwiązać. Wtedy pojawił się pierwszy poselski projekt ustawy. Zakładał on, że nie będzie co do zasady zwrotów w naturze. Kolejne projekty szły w całkowicie przeciwnym kierunku. Gdy nie można było oddać nieruchomości dawnemu właścicielowi lub jego spadkobiercom, to mieli otrzymywać rekompensatę w postaci bonów pieniężnych lub w świadectwach udziałowych, którymi mogliby obracać na giełdzie i np. nabywać akcje spółek Skarbu Państwa. Tej ostatniej propozycji zarzucano jednak, że nie każdy zna się na funkcjonowaniu rynków kapitałowych i może źle zainwestować.

Najbardziej zaawansowany projekt trafił na biurko Aleksandra Kwaśniewskiego, ale ten go nie podpisał. Potem projektów było jeszcze kilka. Nic nowego nie wnosiły i dobrze, że nie weszły w życie. Jak widać, chęci były, ale nie udało się ich przekuć na żadną ustawę.

Gdyby projekt, który zawetował prezydent Kwaśniewski, wszedł w życie, nie byłoby obecnych problemów?

Na pewno byłoby ich mniej. Wszystkie te projekty, łącznie z zawetowanym, przewidywały cezurę czasową. Gdyby do momentu wyznaczonego w ustawie nie zgłosił się z roszczeniem dawny właściciel lub jego następca prawny, wygasałoby ono.

Od weta prezydenta Kwaśniewskiego minęło przeszło dziesięć lat. Sądzę, że gdyby ta ustawa weszła wtedy w życie, to wiele roszczeń zostałoby zaspokojonych. Wiele też by wygasło. Choćby więc z tego powodu warto było ją podpisać.

Zarzuty patologii oraz legendy o bajecznych fortunach zbitych na dzikiej reprywatyzacji to prawda?

Oczywiście. Lukę legislacyjną wypełniło orzecznictwo przede wszystkim Naczelnego Sądu Administracyjnego. Wyznaczyło ono ścieżkę, którą dziś można zgodnie z prawem odzyskać nieruchomość. Tam zaś, gdzie jest luka w prawie i bierność państwa, pojawia się i szara strefa, a w ślad za nią patologia.

W 90 proc. przypadków było tak, że osoba uprawniona albo spadkobiercy przychodzili do urzędnika z wykazanym prawem do danej nieruchomości, a ten odmawiał realizacji roszczenia. Wtedy szli do sądu, wiele lat walczyli i dopiero z prawomocnym wyrokiem wracali do ratusza. Wówczas władze Warszawy nie miały wyjścia i musiały taki majątek zwrócić.

Rzadko urzędnik od ręki załatwiał sprawę pozytywnie, bez wyroku sądowego. Na ogół nie osobom, którym zabrano majątek po wojnie.

Jeżeli mamy orzeczenie sądu, które nakazuje zwrot, ratusz nie ma wyjścia. Musi zwrócić. Gdy jednak urzędnik samodzielnie podejmuje decyzję kosztowną dla mieszkańców Warszawy, to już jest patologia. Później taki urzędnik odchodzi z pracy i prowadzi interesy z osobą, której oddał nieruchomość. To co to jest jak nie patologia?

Dzieje się zaś tak dlatego, że nie mamy przepisów, które wyraźnie by mówiły, że urzędnik ma postąpić tak albo tak. A skoro takich przepisów nie ma, to dla zysku niektórzy ulegają pokusie.

Sugeruje pan, że do patologii dochodzi głównie w stolicy?

Zdecydowanie.

Z czego to wynika?

Z ogromnej liczby roszczeń.

Na podstawie dekretu o reformie rolnej zabierano majątki, które dziś są warte grube miliony. Pałace, dwory, setki tysięcy hektarów ziemi i lasów. Handlarzy one nie interesują?

Nawet gdy właściciel takiego pałacu nie przeżył, to żyją jego spadkobiercy. Natomiast w Warszawie jednym z elementów patologii było ustalanie przez sądy kuratorów dla właścicieli nieznanych z miejsca pobytu, i to nawet gdyby dziś mieli 130 lat. Biorąc pod uwagę skalę zniszczenia miasta i to, że tysiące warszawiaków nie przeżyło wojny, szczególnie tych narodowości żydowskiej, skorzystanie z instytucji kuratora nie jest takie trudne. Kurator następnie sprzedawał za bezcen roszczenia zainteresowanemu. W wypadku właściciela majątku ziemskiego nie jest to już takie proste. Trudno bowiem ustalić takiego kuratora, twierdząc np., że pan Zamojski czy Branicki nie żyje, ponieważ łatwo można ustalić, że żyją jego potomkowie.

Czy to prawda, że w większości wypadków tymi kuratorami są prawnicy?

Tak. Taki prawnik wie przecież, że ludzie nie żyją 150 lat. Czy to nie jest świadome łamanie prawa przez prawników i sądy? To jest cienka czerwona linia. Nie ma przepisu, który zakazywałby ustanowienia kuratora dla osoby, która miałaby dziś ponad 100 lat. Prawnik i sędzia ma oczywiście swój rozum i oprócz litery prawa powinien się kierować zdrowym rozsądkiem. Nie zawsze się jednak nim kieruje. W przypadku kuratorów górę brała chęć zysku. Pokusa jest duża. To kolejna luka w prawie. Te kwestie reguluje dopiero nowelizacja ustawy o gospodarce nieruchomościami, tzw. mała ustawa reprywatyzacyjna, która wejdzie w życie 17 września.

Czy ta ustawa pozwoli na rozwiązanie większości problemów, z którymi zmagają się władze stolicy?

Uważam, że była konieczna, by zatrzymać patologie. Zakaz ustanawiania kuratorów, handel roszczeniami pod kontrolą notariusza oraz prawo pierwokupu roszczeń dla miasta – to są dobre przepisy. Wciąż jednak nie ma rozwiązań dla dekretowców. Czyli dla tysięcy nieruchomości w Warszawie. Konieczna jest więc kolejna ustawa, która kompleksowo rozwiąże sprawy osób, które do tej pory nie odzyskały swoich nieruchomości. To jest bardzo trudna materia, z wytycznych Europejskiego Trybunału Praw Człowieka wynika, że naprawianie dawnych krzywd nie może powodować nowych. Nie chodzi o to, żeby jedno bezprawie zastąpić nowym.

Jakie zatem pana zdaniem powinny być nowe przepisy reprywatyzacyjne?

Powinny przewidywać zwrot w naturze tam, gdzie jest to oczywiście możliwe. Jeżeli nie wchodzi to w grę, dawny właściciel powinien otrzymać nieruchomość zamienną lub odszkodowanie, które może być pełne albo wynosić określony procent wartości utraconego mienia. Warto też przy okazji sięgnąć do ustawodawstw innych państw dawnego bloku komunistycznego. Wszystkie bowiem już dawno uporały się z tym problemem.

Jak inne kraje poradziły sobie z tym problemem? Czy wypłacały swoim obywatelom odszkodowania?

Litwa uznała za nieważne wszystkie akty nacjonalizacyjne, na podstawie których Niemcy i ZSRR zabierały nieruchomości. Przywrócono więc status quo ante, czyli sprzed okresu okupacji i czasów sowieckich. Tam, gdzie się tego nie udało zrobić, wypłacała odszkodowania. Wszystkie pozostałe państwa, poza Węgrami, także przewidywały zwrot nieruchomości w naturze. Dopiero tam, gdzie nie jest to możliwe, przewidują odszkodowanie w pełnej wysokości.

Na Węgrzech natomiast były bony reprywatyzacyjne, którymi można było handlować na stworzonych do tego celu platformach internetowych lub nabyć mienie Skarbu Państwa.

W Polsce obecnie nie byłoby to już możliwe. Prywatyzacja dobiegła bowiem końca. Poza tymi srebrami rodowymi w postaci większych spółek Skarbu Państwa nie ma już specjalnie nic do zaoferowania. Ogranicza to pole manewru, gdy chodzi o bony reprywatyzacyjne oraz obligacje skarbowe.

Zaoferowanie zaś takiej rzeszy ludzi akcji mogłoby doprowadzić do przesunięć właścicielskich w spółkach SP. Pewnie należałoby wyemitować nowe akcje w tym celu. Byłaby to zatem ogromna kosztowna operacja.

W Niemczech z kolei zwracano majątki w naturze i wypłacano odszkodowania. Były też obligacje lub na wniosek zainteresowanego uznawano zarządzenie nacjonalizacyjne za niebyłe. Odmiennie niż u nas, w Niemczech sądy nie mogły się zajmować sprawami reprywatyzacyjnymi. Co wynika z konstytucyjnego porządku w tym państwie.

W państwach, które pan wymienił, nie ma już problemu z reprywatyzacją?

Tak. Albo w ogóle nie występuje, albo jest marginalny. A u nas jest to problem palący, z pierwszych stron gazet. Pokazuje to jego skalę i miejsce, w którym się znajdujemy.

Platforma Obywatelska zapowiada, że we wrześniu będzie gotowy projekt dużej ustawy reprywatyzacyjnej. Myśli pan, że ma on szanse?

Obawiam się, że z małą ustawą reprywatyzacyjną żyć będziemy długo. Obym się mylił. Nie ma bowiem pieniędzy na stworzenie dużej ustawy. Z pustego przecież i Salamon nie naleje. Pamiętajmy też o tym, że obecnie władze państwa zapowiadają, że nie dopuszczą do dalszej reprywatyzacji spółek SP. Jeżeli w polskich przepisach przyjmiemy zasadę, że zwracamy w naturze, to w Warszawie będzie dotyczyło to niewielkiej liczby nieruchomości. Wiele z nich nie mogłoby podlegać zwrotowi, ponieważ są tam teraz przedszkola, żłobki, szpitale. Co powoduje automatycznie obowiązek wypłaty odszkodowania.

Prezydent Warszawy zapowiedziała podjęcie wielu kroków, które mają ukrócić patologie. Nie będzie zwrotów do czasu uchwalenia przepisów, a specjalna komisja przyjrzy się wszystkim reprywatyzacjom. Pana zdaniem to krok w dobrym kierunku czy zagrywka czysto polityczna?

To krok tyleż niezbędny, co spóźniony o dekadę. Oczywiście patologia reprywatyzacyjna zaczęła się jeszcze przed rządami pani prezydent, niemniej jej rachunek obciążają dotychczasowe zaniechania w tej materii. Z jednej strony to PO na wniosek warszawskiego ratusza uchwaliła małą ustawę reprywatyzacyjną, z drugiej jednak istniały już wcześniej narzędzia prawne, aby dziką reprywatyzację ukrócić. Chociażby uzależniając każdorazowo zwrot od prawomocnego wyroku sądu. Główny problem to arbitralne decyzje urzędników w tego typu sprawach, których następnie nikt nie kontrolował. A nieruchomości dekretowe zwracane są przecież w Warszawie od 20 lat.

Łukasz Bernatowicz, radca prawny, od lat specjalizujący się w reprywatyzacji, doktor nauk prawnych, ekspert Business Centre Club oraz wielu komisji sejmowych, na zlecenie Kancelarii Prezydenta RP za prezydentury Bronisława Komorowskiego opiniował małą ustawę reprywatyzacyjną.

W dyskusji publicznej mówi się „dzika" reprywatyzacja. Słusznie?

Łukasz Bernatowicz: To prawda, miejscami jest dzika. Przez 25 lat wolnej Polski nasze państwo nie uporało się bowiem z tą luką legislacyjną. Nie mamy ustawy reprywatyzacyjnej. Śmiem wręcz twierdzić, że to największy błąd skądinąd udanej transformacji ustrojowej kraju. Największa nasza wpadka.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Prawo karne
Przeszukanie u posła Mejzy. Policja znalazła nieujawniony gabinet
Prawo dla Ciebie
Nowe prawo dla dronów: znikają loty "rekreacyjne i sportowe"
Edukacja i wychowanie
Afera w Collegium Humanum. Wykładowca: w Polsce nie ma drugiej takiej „drukarni”
Edukacja i wychowanie
Rozporządzenie o likwidacji zadań domowych niezgodne z Konstytucją?
Praca, Emerytury i renty
Są nowe tablice GUS o długości trwania życia. Emerytury będą niższe