Kochankowie w świecie skazanym na zagładę

Trzydziestolatek Dariusz Przybylski potwierdził talent oryginalną, muzyczną opowieścią o Orfeuszu.

Publikacja: 20.12.2015 18:00

Foto: WOK/Jarosław Budzyński

I wiek artysty, i miejsce premiery – Warszawska Opera Kameralna – mogłyby sugerować spotkanie ze spektaklem skromnym, niewielkich rozmiarów. Nic bardziej mylnego. Dariusz Przybylski skomponował duży, intrygujący utwór, godny wnętrz znacznie bardziej okazałych. Stwierdzenie to nie deprecjonuje gospodarza prapremiery, po prostu na maleńkiej stołecznej scenie z trudem zmieścili się muzycy, chórzyści i śpiewacy. Musieli zagarnąć dla siebie również część kameralnej widowni.

W ocenie tej opery, z francuska zatytułowanej „Orphée", bardziej liczy się jakość pomysłów jej autora. Dariusz Przybylski nie jest teatralnym nowicjuszem, jego dwa utwory – „Fall" oraz „Musical Land" – wystawiła w 2014 r. berlińska Deutsche Oper. W porównaniu z Orfeuszem prezentują się one jak operowe ćwiczenia.

„Orphée" skrzy się muzycznymi pomysłami. Awangarda miesza się z dźwiękiem jazzującej trąbki, zaskakuje użycie akordeonu jako instrumentu solowego, choćby w marszu konduktu z ciałem Eurydyki. Dariusz Przybylski potrafi przy tym utrzymać w ryzach swą wyobraźnię, niemal każdy zastosowany przez niego element ma uzasadnienie.

Jest jeszcze wartość pozamuzyczna opery z francuskim tekstem napisanym przez kompozytora do spółki z łotewską reżyserką Margo Zalite. Z dużą odwagą potraktowali oni znany mit. Orfeusz nie jest tu szlachetnym śpiewakiem. To egocentryk i kabotyn skupiony przede wszystkim na sobie, jak to często z artystami bywa. Eurydyka nie ma ochoty wracać z Hadesu na ziemię, bo to byłby powrót do skazanej na zagładę Sodomy i Gomory. Antyczni bohaterowie przenikają zatem do biblijnej historii, która tak naprawdę ma obrazować współczesny świat.

Typowa dla sztuki naszych czasów gra z tradycją została ozdobiona muzyką nowoczesną, ale życzliwą dla głosów śpiewaków i słuchaczy. Eleganckie koloratury łączą się z partiami dramatycznymi, a każdy z wykonawców może zabłysnąć. Anna Radziejewska jest prawdziwie boskim Apollonem, Barbara Zamek z lekkością pokonuje zawiłości partii Eurydyki. Orfeuszy jest aż trzech – Jan Jakub Monowid, Robert Gierlach i Andrzej Klimczak. Pokazują bohatera w różnych etapach życia. Intrygujące są postaci Mnicha (Witold Żołądkiewicz) oraz Hermesa, w tej roli wyrazisty Mateusz Zajdel wybija się niemal na plan pierwszy.

Wszyscy mogliby wypaść lepiej, gdyby nie byli spętani konwencją narzuconą przez reżyserkę. Margo Zalite, która nachalnie inspiruje się teatrem japońskim i pomysłami Roberta Wilsona, zaciemnia opowieść, rażąc pretensjonalnością. Pozostaje więc muzyka świetnie odczytana przez dyrygentkę Maję Metelską. I warto zwrócić uwagę na udział zespołu proMODERN. Sześcioro młodych śpiewaków stworzyło fascynującą grupę wokalną specjalizującą się w muzyce współczesnej.

Jacek Marczyński

I wiek artysty, i miejsce premiery – Warszawska Opera Kameralna – mogłyby sugerować spotkanie ze spektaklem skromnym, niewielkich rozmiarów. Nic bardziej mylnego. Dariusz Przybylski skomponował duży, intrygujący utwór, godny wnętrz znacznie bardziej okazałych. Stwierdzenie to nie deprecjonuje gospodarza prapremiery, po prostu na maleńkiej stołecznej scenie z trudem zmieścili się muzycy, chórzyści i śpiewacy. Musieli zagarnąć dla siebie również część kameralnej widowni.

W ocenie tej opery, z francuska zatytułowanej „Orphée", bardziej liczy się jakość pomysłów jej autora. Dariusz Przybylski nie jest teatralnym nowicjuszem, jego dwa utwory – „Fall" oraz „Musical Land" – wystawiła w 2014 r. berlińska Deutsche Oper. W porównaniu z Orfeuszem prezentują się one jak operowe ćwiczenia.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
radio
Lech Janerka zaśpiewa w odzyskanej Trójce na 62-lecie programu
Kultura
Zmarł Leszek Długosz
Kultura
Timothée Chalamet wyrównał rekord Johna Travolty sprzed 40 lat
Kultura
Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie podaje datę otwarcia
Kultura
Malarski instynkt Sharon Stone