Wznowienie zbiegło się z nominacją grupy do rock'and' rollowego Panteonu Sławy, bo choć żaden z muzyków głównego składu już nie żyje, ich wpływ na rocka jest ogromny: choćby na Metallicę.
Reedycja upamiętnia wydanie dwóch płyt w ciągu roku, które dokonały przełomu na muzycznym rynku w 1979 r. Wyjątkowość „Bombera" i „Overkill" polegała na tym, że gdy punkowcy tracili wiarygodność i zaczęli obrastać w piórka sławy, Motorhead połączyli punk i heavy metal, tworząc wybuchową mieszankę o wyjątkowej surowości, brutalności i szorstkości.
Uderzał w bas
To była muzyka w sam raz na tamte trudne czasy, wyrażająca wściekłość i gniew. W Anglii już piąty rok panował kryzys z trzema milionami bezrobotnych, a inflacja wynosiła 17 procent rocznie. Muzycy żywili się toastami ze szlamem po produkcji piwa, czyli jedzeniem największych biedaków, tak jakby nie skończyły się czasy opisywane przez Dickensa.
– Lemmy był bardzo innowacyjny, gdy głodowaliśmy – wspominał gitarzysta Eddie Clark. – Kładł na tosty chipsy, a jak i tego brakowało – sypał sól lub lał ocet winny. Jedliśmy owsiankę, ale gdy ukradliśmy komuś mleko sprzed drzwi. Nienawidziliśmy rządu, dlatego nie zdecydowaliśmy się na zasiłek społeczny. Wkurzali mnie hipisi, którzy całą noc gadali, żeby zmienić system, a rano szli po jałmużnę.
Na świecie też działo się źle: ZSSR Breżniewa napadł na Afganistan. Idealnie brzmiało hasło Motorhead: „Urodziłeś się, żeby przegrać, żyj, by zwyciężyć".