„Turek we Włoszech" w Operze Narodowej

„Turek we Włoszech" w Operze Narodowej to dowód, jak trudno zrobić zabawny spektakl, gdy jego twórca ma wielkie ambicje.

Aktualizacja: 20.03.2017 22:13 Publikacja: 20.03.2017 17:10

Foto: TW-ON, Krzysztof Bieliński

Beztroska opera Gioacchino Rossiniego długo pozostawała u nas w zapomnieniu i oto w ciągu roku doczekała się dwóch premier – w Krakowie i w Warszawie. Teatralnie są skrajnie odmienne, łączy je to, że reżyserzy nie bardzo wiedzą, jak z wdziękiem bawić operową publiczność.

W Krakowie Włodzimierz Nurkowski „Turka we Włoszech" zamienił w farsową zgrywę z nadmiarem gagów. W Operze Narodowej Christophen Alden zrobił spektakl znacznie poważniejszy, niż zamyślił to sobie Rossini.

A przecież mamy do czynienia z historią starą jak świat i ciągle aktualną. Młoda, ponętna Fiorilla nie chce dochowywać wierności staremu mężowi. Ma już jednego kochanka, ale i on popada w niełaskę, gdy przybywa bogaty Turek, Selim.

Jemu też wpadła w oko atrakcyjna Włoszka, więc następuje ciąg erotycznych perypetii, bo trzej rywale ciągle sobie wchodzą w drogę. Jest zaś jeszcze obserwator zdarzeń, poeta Prosdocimo, który wierzy, że oto znalazł temat do własnej sztuki.

W spektaklu Christophera Aldena Prosdocimo to jednak bardziej reżyser cierpiący na niemoc twórczą. Przypomina Marcello Mastroianniego z „Osiem i pół". Filmowych odniesień jest zresztą więcej. Fiorilla emanuje włoskim seksem, którego ideałem była kiedyś Sofia Loren, a chór rodem z cyrku lub z commedii dell'arte wydaje się przeniesiony z ekranowego świata Felliniego.

Nad całością unosi się kolejny włoski duch. U Aldena bohaterowie siedzą niemal cały czas na scenie, ożywiani przez poetę niczym „Sześć postaci w poszukiwaniu autora" ze słynnej niegdyś sztuki Pirandella.

Publiczność, która nigdy wcześniej nie miała styczności z „Turkiem we Włoszech", przynajmniej przez pierwsze pół godziny nie bardzo więc wie, co ogląda: zwykłą komedię czy teatr w teatrze, i kto jest kim w tej grze.

Alden ma kłopoty ze zgrabnym prowadzeniem komediowych sytuacji. Spektakl pozbawiony jest tempa, ożywiać go mają kolejne przebieranki i rozbieranie facetów do gaci, na co publiczność reaguje z rzadka niemrawym uśmieszkiem. Może więc lepiej byłoby pójść w beztroską farsę jak w Krakowie, bo tam widzowie śmiali się chętnie i głośno.

Włoski temperament ocalał jedynie w szalonej, radosnej muzyce za sprawą orkiestry prowadzonej przez Andriya Yurkevycha. To jednak za mało, by przekonać niedowiarków, że warto wystawiać „Turka we Włoszech".

Obsada wokalna została solidnie przygotowana, ale nie była porywająca, a momentami niemrawa, co jest winą reżysera. Premierowa widownia z zachwytem przyjęła występ Edyty Piaseckiej w arcytrudnej roli Fiorilli. Poradziła sobie z nią gładko, ale i z paroma mankamentami, (zbyt szeroko prowadzony głos czy ostre, krzykliwe górne dźwięki).

W pamięci zostanie więc udany debiut na tej scenie młodego tenora, Przemysława Baińskiego w drugoplanowej roli Albazara. To kolejny talent szlifowany w akademii działającej przy Operze Narodowej.

Beztroska opera Gioacchino Rossiniego długo pozostawała u nas w zapomnieniu i oto w ciągu roku doczekała się dwóch premier – w Krakowie i w Warszawie. Teatralnie są skrajnie odmienne, łączy je to, że reżyserzy nie bardzo wiedzą, jak z wdziękiem bawić operową publiczność.

W Krakowie Włodzimierz Nurkowski „Turka we Włoszech" zamienił w farsową zgrywę z nadmiarem gagów. W Operze Narodowej Christophen Alden zrobił spektakl znacznie poważniejszy, niż zamyślił to sobie Rossini.

Pozostało 83% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
radio
Lech Janerka zaśpiewa w odzyskanej Trójce na 62-lecie programu
Kultura
Zmarł Leszek Długosz
Kultura
Timothée Chalamet wyrównał rekord Johna Travolty sprzed 40 lat
Kultura
Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie podaje datę otwarcia
Kultura
Malarski instynkt Sharon Stone