Zygmunt Konieczny: Od razu czuło się jej charyzmę

Zygmunt Konieczny, kompozytor przebojów Ewy Demarczyk mówi Jackowi Cieślakowi o dekadzie współpracy z wokalistką, rozpoczętej w 1962 r.

Aktualizacja: 16.08.2020 09:28 Publikacja: 15.08.2020 20:00

Zygmunt Konieczny: Od razu czuło się jej charyzmę

Foto: Domena Publiczna/Jan Popłoński

Jak się państwo poznali?

Dowiedziałem się od kolegi Przemka Diakowskiego, że jest utalentowana dziewczyna, która dobrze śpiewa w innym kabarecie – studenckim, medyków. Nazywał się Cyrulik. Poszliśmy tam, zobaczyliśmy Ewę i skaperowaliśmy ją do Piwnicy Pod Baranami. Wszystkich szczegółów nie pamiętam, bo to było blisko sześćdziesiąt lat temu, ale powiedziała, że chciałaby się przenieść do Piwnicy Pod Baranami, jednak krępuję się swoich kolegów z zespołu, a to był też układ towarzyski. Ostatecznie jednak dała się namówić. A teraz, kiedy dowiedziałem się o jej śmierci, przyszła mi do głowy taka refleksja: zdajemy sobie sprawę, że była gwiazdą w latach 60-tych i na początku 70-tych, a potem przestała śpiewać. Wycofała się i zapomniano o niej. Nie było jej w radiu i w telewizji.

Czym zwracała uwagę?

Świetnym przygotowaniem zawodowym. Skończyła szkołę muzyczną, była pianistką, a także teatralną. To wspierało talent i owocowało wielką ekspresją, którą świadomie kreowała i wykorzystywała. Krytykowała teatr, mówiła że to nie dla niej. Ale korzystała z doświadczeń zdobytych w szkole teatralnej.

Miała wybitną dykcję i modulację.

Tak. Jeśli ktoś podaje słowa bez ekspresji – to jest to byle jakie i nudne. Ewa, kiedy wchodziła na scenę, od razu było widać jej charyzmę. Olbrzymią. To bardzo oddziaływało na słuchaczy. Bardzo świadomie korzystało ze swoich możliwości wykonawczych. To zawdzięczała szkołę teatralnej.

Ale w spektaklach i filmach nie grała?

Nie chciała. To był jej świadomy wybór. Bardzo krytykowała teatr. Odrzucała konwencję i estetykę teatru. Odrzucała ją.

Wiemy, że wyjątkowy talent Ewy Demarczyk szedł w parze z jej wyjątkowymi wymaganiami wobec innych, ale też niełatwym charakterem. Jaką ją pan zapamiętał?

Ewa była poza sceną, prywatnie, dokładnie taka jak na scenie podczas wykonywania i interpretowania piosenek - impulsywna, zdecydowana, ostra, ekspresyjna. Na próbach tworzyło to pewne trudności, a wręcz kłótnie i awantury. Rozumiałem, że ma taki charakter, taki rodzaj życiowej ekspresji. Poniekąd można było jej wybaczyć, choć czasami bywało trudno.

Nie zdarzyło się, że żartowała i ironizowała na swój temat?

Poza próbami i koncertami – tak. Były gry towarzyskie i zabawy. Na bankietach, ale też po programie w Piwnicy Pod Baranami chodziliśmy do mieszkania Piotra Skrzyneckiego na Placu Na Groblach, przesiadywaliśmy w jego kuchni. Tam panował pełen luz i zabawa. Ale kiedy zaczynały się próby albo działania serio - Ewa stawała się bardzo apodyktyczna. Wracała typowa dla niej ekspresja.

Czy to brało się z obawy, że jako kobieta zostanie zdominowana w męskim gronie i tylko zdecydowana postawa pomoże jej przeprowadzać własne pomysły dotyczące kariery?

Myślę, że ona się taka urodziła, co zwracało uwagę zwłaszcza na tle jej siostry, spokojniejszej, łagodniejszej. Ewa zaczynała w Piwnicy Pod Baranami jako piosenkarka, który idzie za sugestią kompozytora i kierownika muzycznego. Z czasem sama robiła się kierownikiem muzycznym, a została dyrektorem. Potrzeba władzy i używania jej dla realizacji własnych celów brała się z jej charakteru.

Czy mówiła coś o swoim ojcu – rzeźbiarzu?

Nie pamiętam, raczej nie albo to było marginalne. Jej ojciec, kiedy się poznaliśmy z Ewą, już nie żył. Ale pamiętam mamę – pełną wdzięku i uroku, łagodną. Może po ojcu Ewa była ostra.

Jak powstawał repertuar?

Trzeba było bardzo wielu skomplikowanych zabiegów, żeby Ewa zgodziła się śpiewać. Kiedy już przekonała się do piosenki – śpiewała bez problemów. Ale to Piotr Skrzynecki i ja sugerowaliśmy jej repertuar.

Do paryskiej Olimpii, ówczesnej mekki muzyki, zaprosił ją w 1964 r. wybitny i wpływowy francuski menedżer Bruno Coquatrix, który zobaczył ją na festiwalu w Sopocie. Jak pan zapamiętał tamten okres?

Gdyby Ewa trafiła na lepszy czas – francuska kariera mogłaby potoczyć się lepiej, owocniej. Na wszystko miała jednak wpływ polityka. Wtedy Francja utraciła Algierię, która się wyzwoliła. We Francji skutkowało to tym, że społeczność algierska, która nie wróciła do swojego kraju - niezwykle się wspierała. Przejawem tego było również to, że Algierczycy chodzili na koncerty swoich gwiazd. Ewa występowała w programie, w którym był też algierski śpiewak Enrico Macias. Ogólnie rzecz mówiąc, był to wokalista dla ludzi niezbyt wykształconych i o takich gustach, że nie mieli szans docenić Ewy. To, co śpiewała, było dla nich za trudne, skomplikowane.

A śpiewała też po polsku.

Po francusku śpiewała tylko „Rebekę”. Ale przede wszystkim chodziło o to, że to nie byli słuchacze dla Ewy. A jednocześnie wykupywali wszystkie bilety. Ewa na tym traciła. Nie mogła trafić do swoich odbiorców. Potem byliśmy jeszcze w Niemczech i bodajże w Belgii.

Ale nagrań na rynku francuskim, w związku z tym, że nie znała perfekcyjnie francuskiego – nie dokonała?

Nie. Ale powstała płyta rosyjskojęzyczna. Do Związku Radzieckiego jeździła często i cieszyła się tam wielkim powodzeniem. Pamiętam, że do Piwnicy Pod Baranami przyjechała Rosjanka, która chciała spotkać się z Ewą i zaprosić ją do Rosji. Tam się podobała. W Niemczech też. Ale płyty niemieckojęzycznej nie nagrała.

Na zakończenie współpracy napisał pan dla niej „Tryptyk”, którego nie wykonała. Ale czy są jakieś nagrania, które nie zostały opublikowane?

Poza płytą, którą nagraliśmy – nie. Nic mi nie przychodzi do głowy.

Jak doszło do państwa rozstania?

Tak jak to bywa w życiu artystów. Chciałem komponować inne rzeczy, a ona też miała swoje plany. To się zdarzyło dość naturalnie. Nie pokłóciliśmy się. Poszliśmy w innych kierunkach.

A jednak jest nieprawdopodobne wręcz, że po tak owocnej dekadzie współpracy już nigdy potem się nie spotkaliście, a nawet nie rozmawialiście!

Trudno sobie przede wszystkim wyobrazić, znając Ewę, żeby na siłę śpiewała to, co ja jej proponuje. Rozwinęła współpracę z Andrzej Zaryckim.

Jak się państwo poznali?

Dowiedziałem się od kolegi Przemka Diakowskiego, że jest utalentowana dziewczyna, która dobrze śpiewa w innym kabarecie – studenckim, medyków. Nazywał się Cyrulik. Poszliśmy tam, zobaczyliśmy Ewę i skaperowaliśmy ją do Piwnicy Pod Baranami. Wszystkich szczegółów nie pamiętam, bo to było blisko sześćdziesiąt lat temu, ale powiedziała, że chciałaby się przenieść do Piwnicy Pod Baranami, jednak krępuję się swoich kolegów z zespołu, a to był też układ towarzyski. Ostatecznie jednak dała się namówić. A teraz, kiedy dowiedziałem się o jej śmierci, przyszła mi do głowy taka refleksja: zdajemy sobie sprawę, że była gwiazdą w latach 60-tych i na początku 70-tych, a potem przestała śpiewać. Wycofała się i zapomniano o niej. Nie było jej w radiu i w telewizji.

Czym zwracała uwagę?

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
radio
Lech Janerka zaśpiewa w odzyskanej Trójce na 62-lecie programu
Kultura
Zmarł Leszek Długosz
Kultura
Timothée Chalamet wyrównał rekord Johna Travolty sprzed 40 lat
Kultura
Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie podaje datę otwarcia
Kultura
Malarski instynkt Sharon Stone