Magia Edyty Bartosiewicz

Pierwszy od 8 lat premierowy album Edyty to jej powrót do olimpijskiej formy.

Publikacja: 10.05.2020 21:00

Edyta Bartosiewicz w sesji przypominającej Jimmy’ego Page’a

Edyta Bartosiewicz w sesji przypominającej Jimmy’ego Page’a

Foto: Piotr Porębski/materiały prasowe

– Najbardziej cenię kompozytorską oryginalność Bartosiewicz – mówił mi Tomasz Stańko.

– Jest dla mnie poprockowym numerem 1 w Polsce – powiedział mi Tadeusz Nalepa.

– Kiedy w 2000 r. potrzebowałem kobiecego głosu do „Czterech pokoi”, wybór padł na Bartosiewicz. Litza żartował, że gdyby nie miał żony, wybór małżeński byłby oczywisty – wspominał Kazik Staszewski.

Dzisiejszy cyrk

Gdy pierwszy raz powróciła po długiej przerwie w 2010 r., była gwiazdą Warsaw Orange Festival, a jej show poprzedzała Courtney, wdowa po Kurcie Cobainie. Gdy teraz słucha się jej pierwszej anglojęzycznej płyty „Love” (1992), nie ma wątpliwości, że sferyczne brzmienie wyprzedziło muzykę Alanis Morrisette.

Polskojęzyczne albumy „Sen” (1992), „Shok’n’show” (1995), „Dziecko” (1997) i „Wodospady” (1998) przyniosły kilkadziesiąt znakomitych autorskich kompozycji. Grali z Edytą wybitni muzycy: pianista Romuald Kunikowski, perkusista Krzysztof Poliński z wcześniejszej formacji Holloe Polloe oraz wybitni gitarzyści Michał Grymuza i Maciej Gładysz (ex-Human).

Pierwszą dekadę kończyła z milionem sprzedanych płyt i nadzieją na zagraniczny album w PolyGramie, firma została jednak przejęta przez Universal i Bartosiewicz żegnała się wyborem hitów „Dziś są moje urodziny” z pełną niepokoju piosenką „XXI wiek”. Weszła weń singlem „Niewinność” (2002) i zniknęła, uruchamiając falę spekulacji.

Powrót na Warsaw Orange Festival w 2010 r. był triumfalny. Dwa lata później wydała „Renovatio”, rozliczając się z trudnego czasu.

– Nie mogłam śpiewać i wyrażać swoich emocji. Nie pracowała przepona. (…) Psychoterapia uświadomiła mi, jak mylnie postrzegam samą siebie. (…) O swojej niedyspozycji głosowej myślałam jak o czymś przejściowym. Nie wiedziałam jeszcze, że jest to czubek góry lodowej moich problemów. (...) Przecież to było jak wyrok śmierci w zawieszeniu – mówiła mi.

„Renovatio” ukazała się nakładem Parlophone, które ma w katalogu The Beatles, Queen i Radiohead. W 2014 r. wyszło wznowienie „Love” oraz „More” z niepublikowanymi wcześniej kompozycjami. Ostatnio Edyta komunikowała się z fanami w mediach społecznościowych, a zapowiedzią nowej płyty „Ten moment” był „Cyrk” o dzisiejszych mediach i polityce.

Elektroniczny pejzaż

Bartosiewicz odświeżyła brzmienie. Gitary nie grają już pierwszoplanowej roli, Macieja Gładysza słyszymy w trzech kompozycjach, ale nie gra rozbudowanych solówek, a jedna jest nawet wyciszona. Gitary składają się na szerszy „dźwiękowy krajobraz” jak w „Love Song” przypominającym The Cure i Joy Division. Na gitarach gra głównie Sławomir „Dżabi” Leniart, a na syntezatorach Bodek Pezda, muzycy elektronicznej Agressivy’69. Wraz z Edytą wyprodukowali płytę. Pierwszy raz nagrywali razem 20 lat temu tytułową piosenkę filmu „Egoiści” Mariusza Trelińskiego.

Fani klasycznego rocka chcieliby może więcej gitar, ale w zmianie jest metoda, bo Edyta śpiewa pełnym głosem i odzyskała kompozytorską magię. Nawiązuje do zimnej fali, ale potrafi ją nasycić ciepłem i sama wyszła z muzycznej zamrażarki.

Zaczyna płytę od wyznania wiary w miłość i dzielenia się nią, choć „Świat nie bierze dziś jeńców/ Rozstrzela na miejscu” („Widzimy się i tak”). „Małgosia i Pogromcy Mitów” to żartobliwe rozprawienie się z nadmiernym optymizmem. Wyzwolony z pesymizmu, niemal rockandrollowy finał emanuje siłą. Pełny elektroniki „Kapitan L.J.” o konieczności szukania nowych miejsc do życia poza Ziemią – to przewrotnie grany kosmiczny rock. „Cichy zabójca” opowiada o powracających koszmarach, a mimo to strach nie dławi już głosu Bartosiewicz: wróg jest pod kontrolą.

To jedna z wielu przebojowych ballad, jakie wypełniają płytę, a elektroniczne aranżacje świetnie służą psychologicznemu thrillerowi i muzycznej odysei, o jakiej opowiada Edyta. W „Monstrum” jest jeszcze silniejsza i wyznaje, że zabiła żyjące w niej monstrum dla ukochanej osoby.

Finałowa kompozycja to jednocześnie podziękowanie dla ukochanego jak z bajki i credo. Bartosiewicz śpiewa „Jak długo spałam, ile minęło dni?/A może lata całe przeszły, spłowiały sny?”. Otwarcie nowego rozdziału podkreśla fraza: „Otworzyć dziś w sobie okno na świat/ I stawiać dla nowych fundamentów szalunki”. Ale największą nadzieję nam wszystkim daje „Brawo, Syzyf!”. Dzięki duchowemu przełomowi Bartosiewicz i jemu udało się w końcu wtoczyć kamień na szczyt.

– Najbardziej cenię kompozytorską oryginalność Bartosiewicz – mówił mi Tomasz Stańko.

– Jest dla mnie poprockowym numerem 1 w Polsce – powiedział mi Tadeusz Nalepa.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
radio
Lech Janerka zaśpiewa w odzyskanej Trójce na 62-lecie programu
Kultura
Zmarł Leszek Długosz
Kultura
Timothée Chalamet wyrównał rekord Johna Travolty sprzed 40 lat
Kultura
Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie podaje datę otwarcia
Kultura
Malarski instynkt Sharon Stone