Zgodnie z przedwyborczą obietnicą Prawo i Sprawiedliwość dąży do przywrócenia wieku emerytalnego do 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn.
Sejm rozpoczął pracę nad zaproponowanym przez prezydenta projektem ustawy i nic nie wskazuje na to, aby miał on się znacząco zmienić.
Oszczędna dobrowolność
Rząd jest zdeterminowany, żeby obniżyć wiek emerytalny – mówiła w środę premier Beata Szydło, zaznaczając, że nie ucierpią na tym finanse publiczne. Zapewnił o tym także szef Komitetu Stałego Rady Ministrów Henryk Kowalczyk, który przekonuje, że skutki finansowe tej zmiany będą rozkładać się w następnych latach. Kowalczyk uważa, że jeśli z możliwości wcześniejszego przejścia na emeryturę skorzystałaby połowa uprawnionych do tego osób, skutki mogłyby wynieść nawet 2 mld zł.
PiS właśnie na dobrowolności opiera obronę projektu ustawy, który stał się sztandarowym hasłem kampanii wyborczej, licząc na to, że perspektywa niskiego świadczenia zniechęci do emerytury mimo osiągnięcia wieku do niej uprawniającego. Jednak eksperci zajmujący się systemami emerytalnymi wskazują, że to błędne założenie.
– Ludzie będą zapewne postępować racjonalnie i zamiast pracować oficjalnie i nie pobierać świadczenia, zgłoszą się po emeryturę i będą dorabiać w szarej strefie – wskazuje prof. Filip Chybalski z Politechniki Łódzkiej. – Wysokość świadczenia, choćby było ono marne, nie będzie więc tak bardzo motywować do dalszej pracy i niestety trzeba się z tym liczyć – dodaje.