Choć epidemia jest wciąż w początkowej fazie rozwoju, pojawia się szereg prognoz wskazujących na prawdopodobne konsekwencje dla gospodarki i życia społecznego.

W krótkoterminowej perspektywie nastąpi z pewnością po prostu spadek liczby transakcji spowodowany ograniczaniem bezpośrednich kontaktów w biurach sprzedaży. Ci, którzy byli na wczesnym etapie procesu zakupowego – szczególnie jeśli miał być to zakup inwestycyjny – z dużym prawdopodobieństwem rozważą odłożenie decyzji w czasie czekając na rozwój sytuacji w gospodarce i na rynku pracy. Spodziewać się można ogólnego pogorszenia nastrojów konsumenckich, a tym samym zmniejszenia skłonności nabywców do ryzyka - np. do zaciągania dużych długoterminowych zobowiązań finansowych.

Z drugiej strony, spada popyt na ropę naftową, stal i cement, co może obniżyć koszty energii i materiałów budowlanych stwarzając przestrzeń do wyhamowania wzrostu, a nawet obniżki kosztów wykonawstwa. Z tym, że branża budowlana to w znacznej mierze również pracownicy, a ich niedobór może generować zakłócenia w terminowości realizacji projektów.

Najbardziej wrażliwy na szoki jest indywidualny popyt inwestycyjny, który najprawdopodobniej zmaleje. Stopnieją niewątpliwie zapędy tych, którzy dotychczas lokowali kapitał w lokalach przeznaczonych na najem krótkoterminowy, a ci którzy ubolewali nad faktem, że oszczędności „leżą" na rachunku, gdy inni zarabiają na mieszkaniach, być może zastanowią się nad ich wydaniem ostrożniej. Z drugiej strony załamanie rynku akcji po raz kolejny potwierdziło konieczność poszukiwania stabilniejszej inwestycji i przysłuży się lokowaniu pieniędzy w mieszkania - o ile nabywcy nadal będą wierzyć w nominalny wzrost cen.

Można rozważać różne scenariusze, jednak przy tak dynamicznie zmieniającej się sytuacji otoczenia, kompleksowa ocena wpływu epidemii na polski rynek mieszkaniowy wydaje się obecnie przedwczesna.