Pandemia nie przewróciła rynku mieszkaniowego, ceny nie runęły. Część deweloperów raportuje rekordową sprzedaż, nie widać przykręcania kurka we wprowadzaniu kolejnych projektów do oferty. Banki luzują politykę kredytową, a oszczędności szukają bezpiecznych przystani. Wszyscy zastanawiają się – co dalej?
Pod lupą ekonomistów
Rynek mieszkaniowy trafił nawet pod lupę zespołów analitycznych PKO BP i BOŚ, które tematowi poświęcili sążniste raporty. Eksperci tego pierwszego napisali, że po spowolnieniu wzrostu cen mieszkań w II połowie ub.r. spodziewają się stabilizacji.
Branży deweloperskiej będzie sprzyjać utrzymujący się popyt na lokale, ale spodziewany popyt konsumpcyjny należy określić jako umiarkowany: nastroje konsumentów są zmienne, sporą konkurencją dla rynku pierwotnego są lokale z drugiej ręki. Z kolei niskie stopy procentowe (z perspektywą utrzymania co najmniej do 2022 r.) i relatywnie duża inflacja będą zachęcały do lokowania w nieruchomości – w celu zachowania wartości oszczędności. Od zakupów z myślą o najmie wciąż może odstraszać dalszy spadek czynszów.
Deweloperzy borykają się z przedłużającymi się procedurami administracyjnymi, małą dostępnością gruntów do szybkiej zabudowy i perspektywą wzrostu kosztów wykonawstwa (podwyżki cen materiałów budowlanych, ostrzejsze normy efektywności energetycznej budynków). Swoje może dołożyć Deweloperski Fundusz Gwarancyjny.
Eksperci BOŚ oczekują kilkuprocentowego wzrostu cen mieszkań, a więc w tempie mniejszym niż przed pandemią. Na popyt może mieć wpływ sytuacja na rynku pracy, na który z opóźnieniem wpłynie pandemia (wygasanie warunków korzystania z tarcz, jak utrzymywanie zatrudnienia). BOŚ spodziewa się wzrostu bezrobocia w 2021 r. z 5,9 do 6,3 proc. Takie otoczenie może obniżać skłonność do podejmowania decyzji o dużych wydatkach inwestycyjnych.