Umiarkowana aktywność fizyczna jest dobra dla zdrowia – to jasne, mówią o tym sami lekarze, nakłaniając swoich pacjentów do regularnych ćwiczeń. Ale intensywne uprawianie sportu, wiążące się z dużym wysiłkiem, często nawet z wyczerpaniem – jest szkodliwe. I nie chodzi tylko o naciągnięcia mięśni czy odwodnienie. Specjaliści twierdzą, że taki spory wysiłek otwiera drogę infekcjom. I są na to dowody naukowe.
Podobno Winston Churchill, zapytany o receptę na długowieczność (przeżył 91 lat), odpowiedział: „Po pierwsze: żadnego sportu". Można się spierać, czy należy brać sobie do serca zalecenia człowieka zmagającego się z otyłością, palącego cygara i pijącego whisky przed każdym posiłkiem, w jego trakcie i po nim (w dodatku z wodą). Ale dane zebrane wśród osób biorących udział w tak modnych amatorskich maratonach wskazują, że coś jest na rzeczy.
Pod koniec lat 80. ubiegłego wieku David Nieman z Appalachian State University zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem intensywny trening nie sprzyja infekcjom. Miał na to trochę czasu – sam przygotowywał się do maratonu i w samym szczycie sezonu zachorował na grypę.
Dlatego kiedy ulicami Los Angeles ruszył maraton, Nieman był naukowo przygotowany – wraz z organizatorami zaczął monitorować stan zdrowia sportowców.
W badaniach wzięło udział ok. 2 tys. biegaczy. I wyniki potwierdziły podejrzenia Niemana: w ciągu tygodnia po maratonie 13 proc. z nich zachorowało. Średnia dla całej populacji to 2 proc.