Aż co piąty pacjent w Polsce z inwazyjną chorobą meningokokową umiera, a jeden na trzech zostaje trwale okaleczony. Nadal jednak niewiele osób rozumie, jak wielkie jest to zagrożenie. Według badań przeprowadzonych przez Instytut Kantar Millward Brown połowa młodych mam, które kiedykolwiek słyszały o tej chorobie, nie zna jej objawów.
Za infekcję odpowiadają bakterie meningokoki (Neisseria meningitidis). Choroba rozwija się błyskawicznie. W ciągu 24 godzin może doprowadzić do śmierci. Niepokojące jest to, że objawy nie są charakterystyczne: na początku infekcja przypomina zwykłe przeziębienie lub grypę. Następnie zaczyna się wyścig z czasem, liczy się każda godzina – szybko rozwija się sepsa, niekiedy połączona z zapaleniem opon mózgowo-rdzeniowych. Meningokoki mogą wywoływać również zapalenie stawów, zapalenie płuc, zapalenie osierdzia i wsierdzia, zapalenie szpiku kostnego, zapalenie ucha środkowego, gardła, zakażenia w obrębie układu moczowo-płciowego i miednicy małej.
Niestety, im później zostanie postawiona diagnoza i rozpoczęte leczenie, tym większe ryzyko groźnych powikłań, a w ostateczności śmierci.
Wyłącznym źródłem zakażenia meningokokami jest człowiek – zarówno chory, jak i bezobjawowy nosiciel. Wiele osób nie jest świadomych faktu, że przenoszą śmiercionośne bakterie. Jak się okazuje, nie jest łatwo zarazić się tą chorobą. Przypuszczalnie 20 proc. populacji przechowuje meningokoki w nosie i jamie ustnej nawet przez kilka miesięcy.
Zarazki rozprzestrzeniają się drogą kropelkową przez kontakt z wydzieliną z dróg oddechowych chorego – np. podczas kaszlu czy kichania, przez pocałunek lub korzystanie ze wspólnych sztućców i naczyń.