Łzy, które przeszły do historii

28 lat temu Anglicy znów się zakochali w futbolu za sprawą krnąbrnego młodzieńca i trenera z wielką klasą.

Publikacja: 10.07.2018 20:14

Jordan Pickford to bardzo mocny punkt Anglików

Jordan Pickford to bardzo mocny punkt Anglików

Foto: AFP

W roku 1990 reprezentacja Anglii zagrała w półfinale mistrzostw świata. I choć Italia 1990 to nie był dobry mundial, dla Anglików pozostał najpiękniejszy po pamiętnym triumfie z lata 1966. Aż do dziś, gdy zawodnicy Garetha Southgate'a idą w Rosji śladami Gary'ego Linekera, Petera Shiltona Johna Barnesa czy Davida Platta.

„Chciałbym być teraz w domu, w Anglii, bo słyszałem, że ludzie tańczą na ulicach" – mówił trener Bobby Robson po wygranej 3:2 z Kamerunem w ćwierćfinale. Anglicy przegrywali 1:2, ale po dwóch golach Linekera z rzutów karnych wygrali po dogrywce. Tym samym stało się jasne, że 4 lipca w Turynie to oni staną do walki o finał z Niemcami. Jasne też się stało, że Robson dostanie jeszcze dwa mecze na pożegnanie się z kibicami: półfinał z RFN i finał lub mecz o trzecie miejsce.

Trener nie wytrzymał nagonki, ciągłego obrażania i tuż przed wylotem na mistrzostwa podpisał kontrakt z PSV Eindhoven. O sprawie dowiedziały się tabloidy i kilka dni przed wylotem reprezentacji na Sardynię, gdzie drużyna miała rozegrać swoje mecze grupowe, wypaliły na pierwszych stronach z tytułami o zdradzie. Jeden z brukowców krzyczał wielkimi literami, że szkoleniowiec wybrał „garnek holenderskiego złota", zamiast skupiać się na mundialu.

Robson selekcjonerem został w 1982 r., tuż po tym, jak Anglia odpadła w drugiej rundzie hiszpańskiego mundialu. Mimo iż w eliminacjach przegrał tylko jeden mecz, nie awansował na Euro '84 i podał się do dymisji, która jednak nie została przyjęta. Później były zwycięskie eliminacje do Mexico '86 i niezła gra Anglików, którzy odpadli dopiero w ćwierćfinale po słynnym meczu z Argentyną. Diego Maradona strzelił najpierw bramkę ręką, później przeprowadził najwspanialszy rajd w historii mundiali. – To nie była ręka Boga, tylko ręka łobuza. Bóg nie miał z tym nic wspólnego – komentował Robson.

Brukowce nie biorą jeńców

Na Euro '88 po trzech porażkach w grupie Anglia zajęła ostatnie miejsce i tabloidy wydały wojnę trenerowi o manierach dżentelmena. Robson zdobywał mistrzostwo Holandii z PSV, Portugalii z FC Porto, a w Hiszpanii, prowadząc Barcelonę, sięgnął po Puchar Króla i Puchar Zdobywców Pucharów. Jako jedną z najważniejszych osób w karierze wymienia go Brazylijczyk Ronaldo, a nad niezwykłością tego człowieka rozpływają się zarówno Jose Mourinho, jak i Pep Guardiola. Być może jest to jedna z ostatnich rzeczy, co do których się zgadzają. Mourinho był tłumaczem Robsona w Barcelonie, a Guardiola jednym z ulubionych piłkarzy Anglika w katalońskim klubie. – To obserwując sir Bobby'ego, zrozumiałem, że chcę zostać trenerem – mówił niedawno Guardiola.

Brytyjskie brukowce nie biorą jednak jeńców. „Idź precz" – grzmiały, a histeria osiągnęła punkt kulminacyjny po remisie w meczu towarzyskim z Arabią Saudyjską. „W imię Allaha odejdź" – uderzało w oczy z pierwszej strony. Chwilę później te same gazety ogłosiły go zdrajcą.

W pierwszym meczu MŚ 1990 r. Anglia tylko zremisowała z Irlandią 1:1 w spotkaniu, które przypominało skrzyżowanie rugby z walkami w błocie. Po takim początku relacje drużyny i Robsona z mediami nie mogły się polepszyć. Szczególnie że w kolejce czekała Holandia prowadzona przez Leo Beenhakkera – mistrz Europy sprzed dwóch lat.

Dzień po remisie z Irlandią tabloidy zaatakowały aferą seksualną. Według jednego z brukowców trzech piłkarzy miało zaciągnąć do łóżka pracownicę hotelu, która na konferencji musiała tłumaczyć, że nie poszłaby nigdy z żadnym angielskim piłkarzem do sypialni, bo „wszyscy są zbyt brzydcy".

Robson był zniesmaczony. Nigdy się jednak na media nie obraził. Na mecz z Holandią zmienił ustawienie – zgodnie z kontynentalnymi wzorcami do czterech obrońców dołożył libero. Zrobił to, by zatrzymać Van Bastena, Ruuda Gullita i Franka Rijkaarda. I to Anglia była lepszym zespołem w tym ładnym, chociaż bezbramkowym spotkaniu. Robson tłumaczył: – Mówiłem przecież po Irlandii, że z Holandią będzie inaczej. Nie miałem racji? Przecież dziś to był piękny mecz.

I gdy w końcu wydawało się, że przed decydującym o awansie meczu z Egiptem wszyscy w Anglii będą mogli się skupić na piłce, dali o sobie znać chuligani. Przed meczem z Holandią doszło do zamieszek z włoską policją, która postawiona została w stan alarmowy. Na Sardynię ściągnięto 7000 funkcjonariuszy.

Brytyjski futbol lat 80. toczyła śmiertelna choroba chuligaństwa. Tragedie na Heysel czy Hillsborough były najgłośniejszymi przykładami fatalnego zachowania brytyjskich casualsów, jak nazywano tamtą subkulturę. Rząd Margaret Thatcher wydał chuliganom wojnę, ale zabrał się do niej w najgorszy sposób. Przemoc w Anglii była wówczas wszechobecna, a zamieszki na ulicach niemal normą. Rząd Thatcher równie brutalnie pacyfikował strajki protestujących górników czy hutników, jak traktował chuliganów. Dźwięk tłuczonych butelek i policyjnych syren był stałą ścieżką dźwiękową angielskiego weekendu.

Awantura w Bolonii

Anglia wygrała 1:0 z Egiptem i przeniosła się z Sardynii na kontynent – w Bolonii miała zagrać z Belgią. Razem z nią pojechali jej kibice, którzy wywołali zamieszki. Włoska policja urządziła polowanie na Anglików i chociaż w burdzie brało udział tylko kilkunastu, następnego dnia ogłoszono, że deportowanych do Anglii zostanie 246. Dziwnym trafem dokładnie tylu, ile pomieścić mógł airbus Alitalii, który wylądował w Londynie. Oburzeni kibice zdawali relację mediom, że zostali wrobieni. Wielu z nich znajdowało się wiele kilometrów od miejsca awantur, gdy zostali złapani przez policjantów i zapakowani do samolotu.

Anglia wygrała z Belgią w 1/8 finału, pokonała Kamerun w ćwierćfinale i w półfinale czekały na nią Niemcy. Kibice i Robson swoje nadzieje pokładali w 23-letnim Paulu Gascoignie – chłopaku z biednej i trudnej rodziny, który miał mnóstwo problemów, łącznie z uzależnieniem od maszyn typu jednoręki bandyta i jąkał się tak strasznie, że psycholog nie wiedział, jak mu pomóc. Przestawał się zacinać, gdy był na boisku. To futbol wyleczył nastoletniego Gascoigne'a.

Przed turniejem we Włoszech uchodził za wielki talent, przeszedł z Newcastle do Tottenhamu, ale wcale nie był pewniakiem do gry w pierwszym składzie reprezentacji.

Środkowy pomocnik rozgrywał jednak świetny turniej. Przeciwko Holandii był najlepszy na boisku, przeciwko Belgii, mimo iż dostał żółtą kartkę, był równie dobry. Tej relatywnie topornej i pozbawionej błysku drużynie dawał iskrę i talent. W półfinale z Niemcami w dziewiątej minucie dogrywki dostał żółtą kartkę za atak na nogi Thomasa Bertholda.

Wszystko działo się tuż przy ławce. Dolna warga Gascoigne'a zaczęła dygotać, a łzy stanęły mu w oczach. Druga żółta kartka w turnieju oznaczała, że zabraknie go w finale. Kamera uchwyciła, jak Lineker podchodzi do młodszego kolegi, chwyta go za ramię i natychmiast odwraca się w kierunku Robsona, pokazując, że z Gazzą jest źle, że się rozkleił.

Dogrywka nie przyniosła rozstrzygnięcia. Awans do finału miał się rozstrzygnąć w rzutach karnych – po raz pierwszy Anglicy stawali przed taką koniecznością, która stała się ich przekleństwem, aż do teraz, gdy tę klątwę przełamała drużyna Southgate'a. Gascoigne był wytypowany do jedenastek, ale właśnie przeżywał rozstrojenie nerwowe. Płakał i popijał z bidonu, jak dziecko niemogące rozstać się ze smoczkiem. Odmówił wykonania jedenastki, zamiast niego do piłki podejść musiał Chris Waddle, który spudłował, a Anglicy odpadli. Robson zamiast zajmować się strzelcami, musiał uspokajać swojego ulubionego piłkarza: „Nie płacz, synu. Byłeś jednym z najlepszych zawodników mistrzostw. To dopiero twój pierwszy turniej, przyjdą kolejne. Nie płacz" –mówił przytulając Gascoigne'a.

A wszystko na oczach 30 mln Anglików, którzy oglądali mecz z Niemcami w telewizji. I właśnie te łzy sprawiły, że pokochali futbol na nowo. Łzy Gascoigne'a weszły do popkultury. Anglicy zorganizowali swoim piłkarzom, którzy przegrali 1:2 z Włochami mecz o trzecie miejsce, królewskie powitanie i paradę w odkrytym autobusie. Tysiące ludzi wyległo na trasę przejazdu – tak wielkie było pragnienie sukcesu. Żaden inny wielki piłkarsko kraj nie urządziłby takiej fety z powodu przegranego półfinału. Ale w Anglii od 24 lat czekano wtedy na awans do półfinału. O cztery lata krócej niż dziś.

W roku 1990 reprezentacja Anglii zagrała w półfinale mistrzostw świata. I choć Italia 1990 to nie był dobry mundial, dla Anglików pozostał najpiękniejszy po pamiętnym triumfie z lata 1966. Aż do dziś, gdy zawodnicy Garetha Southgate'a idą w Rosji śladami Gary'ego Linekera, Petera Shiltona Johna Barnesa czy Davida Platta.

„Chciałbym być teraz w domu, w Anglii, bo słyszałem, że ludzie tańczą na ulicach" – mówił trener Bobby Robson po wygranej 3:2 z Kamerunem w ćwierćfinale. Anglicy przegrywali 1:2, ale po dwóch golach Linekera z rzutów karnych wygrali po dogrywce. Tym samym stało się jasne, że 4 lipca w Turynie to oni staną do walki o finał z Niemcami. Jasne też się stało, że Robson dostanie jeszcze dwa mecze na pożegnanie się z kibicami: półfinał z RFN i finał lub mecz o trzecie miejsce.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Sport
Czy Witold Bańka krył doping chińskich gwiazd? Walka o władzę i pieniądze w tle
Sport
Chińscy pływacy na dopingu. W tle walka o stanowisko Witolda Bańki
Sport
Paryż 2024. Dlaczego Adidas i BIZUU ubiorą polskich olimpijczyków
sport i polityka
Wybory samorządowe. Jak kibice piłkarscy wybierają prezydentów miast
Sport
Paryż 2024. Agenci czy bezdomni? Rosjanie toczą olimpijską wojnę domową