To jedyne zwycięstwo odnieśliśmy w roku 1974. Polska nie była faworytem meczu z Argentyną. Nie była faworytem niczego. Jechaliśmy na mistrzostwa świata pierwszy raz po wojnie, z kraju socjalistycznego do Republiki Federalnej Niemiec, serca kapitalistycznej Europy. Jak ubodzy krewni z polskich klubów, których Adidas ubrał, żeby przynajmniej podczas wyjścia na boisko nie mieli kompleksów w wielkim świecie.
Pieniędzy na przygotowania reprezentacji jednak nie brakowało. Jacek Gmoch jako szef stworzonego przez siebie w Polsce „banku informacji" (w wielu federacjach za granicą taka instytucja już istniała) zbierał wszelkie wiadomości dotyczące drużyn i poszczególnych zawodników, z którymi mieli się mierzyć Polacy. Czytano zagraniczną prasę, rozmawiano z każdym, kto miał kontakt z argentyńskim futbolem. Jednym ze źródeł informacji był dziennikarz tygodnika „Piłka Nożna" Tomasz Wołek, który cieszył się opinią największego znawcy argentyńskiej piłki w Polsce. Jako mieszkaniec Gdańska mówiący po hiszpańsku korzystał z południowoamerykańskiej prasy przywożonej przez marynarzy.
Przed mundialem w RFN Argentyna rozegrała trzy mecze w Europie: z Francją w Paryżu (1:0), Anglią na Wembley (2:2) i Holandią w Amsterdamie (1:4). Wszystkie były obserwowane przez polskich trenerów lub nagrywane na taśmy filmowe.
Na tej podstawie Kazimierz Górski, Andrzej Strejlau i Jacek Gmoch opracowali plan taktyczny, zakładający zaskoczenie przeciwnika szybkim atakiem. Grzegorz Lato na prawym skrzydle, Robert Gadocha na lewym i Andrzej Szarmach w środku pasowali do tego idealnie. Nie tylko tworzyli najszybszą linię napadu na świecie, ale nękali obrońców już w okolicach ich pola karnego.
Już w szóstej minucie po rogu Gadochy bramkarz Daniel Alberto Carnevali zderzył się z Ramonem Heredią, wypuścił piłkę z rąk, na co czekał Lato i kopnął do pustej bramki. W tym momencie Andrzej Strejlau na trenerskiej ławce kończył palić pierwszego papierosa, ale Argentyńczycy byli jeszcze bardziej zdenerwowani. Trzy minuty później ich kapitan Roberto Perfumo podał w środku pola piłkę wprost do Roberta Gadochy. Ten przebiegł około 30 metrów, podał na wolne pole do szybszego od cofających się obrońców Szarmacha, który strzelił na 2:0.