Sam fakt, że dobrze nie wiadomo, kto w rosyjskiej reprezentacji jest najważniejszy, nie najlepiej o niej świadczy. Tym bardziej że Ignaszewicz i Dziuba znani są od dawna, do czołówki światowej im daleko, a Dżagojew (to on wbił bramkę Polsce podczas Euro na Stadionie Narodowym) uważany jest za marnujący się talent.
Rosjanie nie musieli brać udziału w eliminacjach, większość sparingowych meczów przegrali, trener Stanisław Czerczesow ciągle szukał i zdecydowana większość kibiców uważała, że nie znalazł.
Zwycięstwo 5:0 nad Arabią Saudyjską na oczach miliarda ludzi na świecie, Władimir Putin na trybunach stadionu Łużniki, który stał się rosyjskim siódmym niebem, szczęśliwy szef FIFA Gianni Infantino i upokorzony arabski szejk w ich sąsiedztwie – to wszystko stanowiło dowód na rosyjską potęgę i stało się dwugodzinną akcją promocyjną kraju, wartą każdych pieniędzy.
Dopóki dzień później Cristiano Ronaldo nie wbił trzech goli Hiszpanom, Rosjanie podkreślali z dumą, że Denis Czeryszew (wszedł na boisko za Dżagojewa) z dwiema bramkami stał się „najlepszym napastnikiem świata". A że były to jego pierwsze gole w reprezentacji, to już inna sprawa.
Rosjanie żyją mundialem. Mam wrażenie, że odstąpili na chwilę od zakorzenionych przyzwyczajeń, mundur nie daje im przewagi w rozmowie. Z życzliwością spotkałem się już na lotnisku w Sankt Petersburgu. Pani oficer na granicy poprosiła o Fan ID, ja pokazałem trzydniową wizę w paszporcie, bo Fan ID miałem tylko w telefonie. Więc ona z uśmiechem, a nie zaciśniętymi ustami i nieruchomą twarzą, na której widać poczucie wyższości (do takiej granicy PRL – ZSRR i Polska – Rosja jestem przyzwyczajony), zaczęła mi tłumaczyć, że identyfikator kibica jest dla mnie korzystniejszy, bo daje prawo wjazdu do Rosji do 16 lipca.