Przyjęli jednak inną taktykę, nie czekali na Belgów pod swoim polem karnym, przetrzymali szczęśliwie falowe ataki w pierwszej połowie, a potem sami zaczęli decydować o tym, co dzieje się na boisku.

Przewaga Belgów polegała na większych umiejętnościach poszczególnych zawodników i ich warunkach fizycznych. Środkowy napastnik Manchesteru Utd Romelu Lukaku ma 190 cm wzrostu, waży blisko sto kilogramów, a skacze w górę na wysokość pierwszego piętra. Wydawało się, że zmiecie niższych o głowę obrońców. Nie udało mu się ani razu. Nawet kiedy już trafił piłkę głową, to nigdy tak, aby wpadła do siatki.

Eden Hazard, bez którego nie można sobie wyobrazić Chelsea, miał sobie robić slalomy między Japończykami. Zwykle zatrzymywał się na drugim. Błyszczący w Manchesterze City Kevin de Bruyne myślał, że stanie się jednym z bohaterów mundialu. Nie rozegrał ani jednego meczu na poziomie, do jakiego przyzwyczaił nas w Premier League. Belgia czekała na powrót kontuzjowanego Vincenta Kompany’ego jak Polska na Kamila Glika. W meczu z Japonią był jednym z najsłabszych zawodników na boisku.

Nic się Belgom nie kleiło, bo chyba Japończyków nie docenili. Może oglądali jedynie ich ostatnie dziesięć minut meczu z Polską. W Tokio drużynie narodowej nie dawano dużych szans nawet na wyjście z grupy. Kiedy na kilka tygodni przed rozpoczęciem turnieju zmieniono trenera - z Vahida Halilhodzicia na Akirę Nishino, uznano to za próbę ratowania twarzy. Okazało się, że wystarczą dwa miesiące pracy, żeby odmienić jej oblicze. To jak to świadczy o poziomie uczestników mundialu? Japończycy rozegrali bardzo dobry mecz z Kolumbią, z Senegalem pokazali, że nie załamują się po stracie bramki, a z Polską to już mogli sobie grać niemal na luzie.

Sposób, w jaki zniwelowali wszystkie przewagi Belgów wystawia im jak najlepsze świadectwo. Atakowali ich już za linią środkową boiska, nie pozwalając zbudować akcji, byli szybsi, wyprzedzali, a kiedy Belg zbliżał się majestatycznie do japońskiego pola karnego, natychmiast miał obok siebie dwóch, a Hazard nawet trzech przeciwników. Nic w takiej sytuacji nie mógł zrobić, a koledzy mu nie pomagali, bo pewnie też byli zdziwieni skąd się Japończycy biorą. A oni biegali, walczyli, zupełnie jakby ich było więcej niż jedenastu. I do tego się nie męczyli.

Zmęczyli się Belgowie. Genki Haraguchi (Fortuna Duesseldorf, zwycięzca II Bundesligi) i Takashi Inui (Eibar, środek ligi hiszpańskiej) wbili im dwa gole w ciągu czterech minut i nie przestawali atakować.

W 65. minucie trener Belgów Roberto Martinez dokonał dwóch zmian, które miały się okazać zbawienne. Ale najpierw kontaktowego gola zdobył Jan Vertonghen, filar Tottenhamu, a tym spotkaniu jeden z najsłabszych na boisku. Po rogu Japończycy źle wybili piłkę, Belg uderzył ją głową, zapewne bez wiary, że może wpaść w bramkę. Wszyscy patrzyli jak leci aż wleciała pod poprzeczkę.
Pięć minut później Marouane Fellaini (Manchester Utd) zrobił to, co nie udawało się Lukaku. Trafił z bliska głową, doprowadzając do remisu. Do końca meczu pozostawał kwadrans, a Japończycy byli wciąż groźniejsi niż „Czerwone Diabły”.

Zgubił ich jeden błąd w ostatnich sekundach doliczonego o cztery minuty czasu. Zamiast szanować piłkę, mając rzut rożny, kopnęli ją pod bramkę. Bramkarz Thibaut Courtois złapał piłkę, wyrzucił ją do de Bruyne, a ten, mógł wreszcie przeprowadzić rajd środkiem boiska, bo większość Japończyków nie zdążyła wrócić. Drugi z rezerwowych, Nacer Chedli trafił z bliska na 3:2. Diabły uciekły z piekła. Japończycy pożegnali się z turniejem w jak najlepszym stylu.


6 lipca w Kazaniu Belgia zmierzy się w ćwierćfinale z Brazylią.

Belgia – Japonia 3:2 (0:0)

Bramki: Vertonghen 69, Fellaini 74, Chadli 90+4 – Haraguchi 48, Inui 52.

Belgia: Courtois – Alderweireld, Kompany, Vertonghen – Meunier, De Bruyne, Witsel, Carrasco (65 Chadli) – Mertens (65 Fellaini), Lukaku, Hazard.


Japonia: Kawashima – H. Sakai, Yoshida, Shoji, Nagatomo – Hasebe, Shibasaki ż (81 Yamaguchi) – Haraguchi (81 Honda), Kagawa, Inui – Osako.