Z pierwszych przecieków z raportu ujawnionych przez „Wall Street Jourlan” wiadomo, że agencje z Europy, Kanady, Chin, Indonezji, Zjednoczonych Emiratów Arabskich oraz Brazylii, które weszły w skład Joint Authorities Technical Review (JATR) podważą decyzję FAA, która dopuściła B737 MAX do latania z pasażerami, że zmiany, jakie wprowadził Boeing w tej maszynie nie zwróciły uwagi amerykańskiego regulatora, a sama FAA nie podzieliła się posiadanymi informacjami ze swoimi zagranicznymi odpowiednikami. Amerykanom raport zarzuca brak przejrzystości w podawanych informacjach i uznaje za niedopuszczalne delegowanie kluczowych kompetencji do Boeinga. Regulatorzy uznali również, że głębokie zmiany, jakie Boeing wprowadził w MAX-ach, uszły uwadze FAA.

Amerykańska agencja nie odpowiada na maile wysyłane przez media, a jeśli już decyduje się na odpowiedź, to odpisuje, że nie ma zwyczaju komentować dokumentów, które nie zostały jeszcze opublikowane. „Rzeczpospolita” została odesłana do komunikatu z lipca, w którym czytamy: „JATR potrzebuje więcej czasu, aby zakończyć swoje pracę. Oczekujemy, że panel ekspertów opublikuje swoje spostrzeżenia i uwagi w najbliższych tygodniach”. Natomiast rzecznik Boeinga podkreśla, również w komunikacie prasowym, że czeka na ten raport niecierpliwie i dodaje o bliskiej współpracy z regulatorami, którzy z taką samą niecierpliwością oczekują bezpiecznego powrotu B737 MAX do normalnych operacji lotniczych.

A to nie wiadomo, kiedy nastąpi. Miał być wrzesień, potem październik. Wiadomo, że te daty są już nierealne. Może grudzień? Amerykańskie linie szykują się jednak dopiero na styczeń. Może się nie mylą, ale to też nie jest takie pewne. W każdym razie odkładany termin zaboli przewoźników europejskich, zwłaszcza linie czarterowe i wycieczkowe, takie jak czeski Smartwings, polski Enter Air i niemiecki Tuifly, bo MAX-ami można było dolecieć bez lądowania znacznie dalej niż zwykłymi B737 czy A320, jak chociażby do Zjednoczonych Emiratów Arabskich czy na Wyspy Zielonego Przylądka. 

Jakby tych kłopotów FAA i Boeingowi było mało, to jeszcze do ich stylu zarządzania oraz norm bezpieczeństwa dobrali się amerykańscy parlamentarzyści. Dennis Muilenburg, prezes Boeinga, główny inżynier John Hamilton i przedstawiciele FAA zostali zaproszeni w październiku na przesłuchanie do Waszyngtonu — informuje „Seattle Times”. Data przesłuchania została wyznaczona na 29 października, czyli w rocznicę katastrofy MAX-a Lion Air, który spadł do Morza Jawajskiego. To „zaproszenie” zostało wysłane w dzień po piśmie kongresmenów, w którym domagali się oni możliwości przesłuchania wszystkich pracowników zatrudnionych przy produkcji tych maszyn. Kongresmeni podkreślają, że, jak na razie, jest to zaproszenie, a nie wezwanie. Boeing nie odpowiedział, czy jest gotów wysłać swoich przedstawicieli do Waszyngtonu, wyraził jednak ubolewanie, że Kongres ujawnia prywatną korespondencję między firmą a parlamentem.